Pan żartuje, ale to może stanowić element taktyki. Nie chodzi mi konkretnie o Legię, o której nie chcę mówić, bo mam swoją drużynę, ale o kilku innych.
A ja sądzę, że to obrona, rodzaj alibi dla słabego wyszkolenia technicznego. Łatwiej biegać bez piłki, niż budować atak pozycyjny z piłką. Trudno powiedzieć o polskich piłkarzach, że są kreatywni. Nie ma pan wrażenia, że coraz więcej talentów urodzonych w Polsce nie spełnia oczekiwań? Jest ich zresztą chyba mniej niż w przeszłości.
To wrażenie może wynikać z faktu, że dawniej piłka była sportem powszechnym. Graliśmy wszędzie i wszyscy. Nie chcę już powtarzać banałów o innych atrakcjach odciągających dziś młodych chłopaków od piłki. Ale dawniej 15-16-letni dzieciak, który miał talent, trafiał do klubu, uczył się od starszych kolegów i mądrych trenerów. Jeśli do tego miał szczęście, silną wolę i odporność na pokusy, stawał się Lubańskim lub Deyną. Dziś, jeśli nawet tacy są, a zakładam, że tak, nic pan o nich nie wie, bo jeszcze przed ukończeniem wieku juniora wyjeżdżają za granicę i większość z nich tam ginie.
Czy jako trener ma pan wpływ na to, żeby nie wyjeżdżali?
Żadnego. Pokusa pieniędzy dla chłopaka, jego rodziców, klubu i agenta jest zbyt duża, żeby jej nie ulec. To można zresztą zrozumieć. Słyszymy o realnej kwocie siedmiu milionów euro, za jaką Legia mogłaby sprzedać 19-letniego Sebastiana Szymańskiego. To nie zrobi tego, jeśli nadarzy się konkretna oferta? Dla bogatego zagranicznego klubu to niewiele znaczący wydatek. Dla polskiego, z Legią włącznie, to fortuna.