Fornalik: Nie trzeba biczować się za bardzo

Trener Piasta Gliwice i były selekcjoner reprezentacji Waldemar Fornalik o ekstraklasie i jej problemach.

Aktualizacja: 02.09.2018 22:03 Publikacja: 02.09.2018 19:06

Waldemar Fornalik

Waldemar Fornalik

Foto: Fotorzepa, Piotr Guzi

Rzeczpospolita: We wrześniu będzie pan obchodził pierwszą rocznicę rozpoczęcia pracy w Piaście, w 25. roku pracy zawodowej. Jest powód do satysfakcji.

Waldemar Fornalik: Pamiętam o rocznicy, ale nie jest to najważniejsze. Robimy swoje, coś pożytecznego, efekty chyba widać.

To prawda. Przyjemnie popatrzeć na grę Piasta. W Poznaniu byliście o krok od zwycięstwa nad Lechem.

A to co najlepsze przed nami. Wracając do pańskiego pytania: pracuję od roku, ale trener piłkarski nie zna dnia ani godziny. To nie jest tylko polska specyfika.

Z czego to wynika? Z niekompetencji prezesów, ich złej woli?

Nie nazwałbym tego niekompetencją. Raczej brakiem cierpliwości. Proszę zwrócić uwagę, ilu trenerów w Polsce pracuje przez cały sezon? Dotyczy to nawet najlepszej w ostatnich latach Legii. Czasami szefowie klubów nie wytrzymują presji kibiców czy dziennikarzy i zwalniają trenerów nawet po jednym czy dwóch nieudanych meczach. Zamiast analizować przyczyny porażek, decydują się na szybki ruch, być może odpowiadający oczekiwaniom kibiców, nad którymi powinni mieć przewagę wiedzy.

Śmieszy mnie, kiedy czytam, że nowy trener, któremu udało się odnieść zwycięstwo, „odmienił oblicze zespołu".

Mnie to raczej martwi, bo zazwyczaj to zwycięstwo nie jest jego zasługą, tylko właśnie zwolnionego poprzednika. Drużyna pracowała, miała prawo wpaść w dołek i w sposób naturalny z niego wyszła. Tyle, że zbyt często trenerom nie daje się szansy na wyjście z kryzysu.

W ciągu ćwierćwiecza pracował pan jako pierwszy trener lub asystent w dziesięciu klubach ligowych. W ilu udało się panu dotrwać do końca kontraktu?

Chyba tylko w dwóch, chociaż nie zawsze te rozstania były spowodowane wynikami drużyn. W Górniku Zabrze i Ruchu Chorzów pracowałem po trzy lata. Ruch jest moim klubem, dla którego przez 11 sezonów walczyłem w lidze. Zawsze będzie mi szczególnie bliski. Jako trener spotkałem tam wielu kompetentnych ludzi. Ale pierwszą samodzielną pracę podjąłem w Górniku. Miałem szczęście, bo prezesem był Zbigniew Koźmiński, a jednym z udziałowców Marek, jego syn i reprezentant Polski. Oni wiedzieli, o co chodzi w piłce.

Sylwester Cacek chyba nie bardzo wiedział, skoro zwolnił pana z Widzewa, mimo że drużyna zajmowała pierwsze miejsce w tabeli drugiej ligi. Po pół roku pracy coś takiego musi boleć. Józef Wojciechowski w Polonii też oczekiwał szybkich efektów.

Odpowiem tak: było to rozstanie na poziomie. Utrzymujemy z panem Cackiem bardzo dobre kontakty. A pracując w Polonii, poznałem specyfikę tego klubu.

Podoba się panu polska ekstraklasa?

Podoba mi się, bo w niej pracuję. Jest wiele ciekawych meczów, gra wielu dobrych piłkarzy. Ale zależy, co się przyjmie za punkt odniesienia. Jeśli ogląda pan mecz Manchester City – Arsenal, a potem przełącza kanał na ekstraklasę, to oczywiście porównania nie ma. Ale nie biczujmy się tak bardzo. Z drugiej strony chyba nieco przesadzamy, ekscytując się liczbą przebiegniętych przez zawodników ekstraklasy kilometrów. Pokonują ich więcej niż w niejednej lidze europejskiej. Tyle że nie ma żadnej zależności między odległościami pokonywanymi na boisku a miejscem w tabeli. Podobnie jak z czasem posiadania piłki.

Kto ma piłkę ten decyduje. Tak zawsze uczono piłkarzy i trenerów. To już nieaktualne?

Nie, ale wymagana jest elastyczność. Nie ma, jak dawniej, sztywnego ustawienia zawodników na boisku. Można je zmieniać w trakcie meczu, w zależności od potrzeb, sytuacji i gry przeciwnika. Podobnie jest z posiadaniem piłki.

Widzę nawet czasami na boiskach ekstraklasy, że piłka ewidentnie przeszkadza. Na przykład legioniści ostatnio nie wiedzą, co z nią zrobić, więc oddają przeciwnikom.

Pan żartuje, ale to może stanowić element taktyki. Nie chodzi mi konkretnie o Legię, o której nie chcę mówić, bo mam swoją drużynę, ale o kilku innych.

A ja sądzę, że to obrona, rodzaj alibi dla słabego wyszkolenia technicznego. Łatwiej biegać bez piłki, niż budować atak pozycyjny z piłką. Trudno powiedzieć o polskich piłkarzach, że są kreatywni. Nie ma pan wrażenia, że coraz więcej talentów urodzonych w Polsce nie spełnia oczekiwań? Jest ich zresztą chyba mniej niż w przeszłości.

To wrażenie może wynikać z faktu, że dawniej piłka była sportem powszechnym. Graliśmy wszędzie i wszyscy. Nie chcę już powtarzać banałów o innych atrakcjach odciągających dziś młodych chłopaków od piłki. Ale dawniej 15-16-letni dzieciak, który miał talent, trafiał do klubu, uczył się od starszych kolegów i mądrych trenerów. Jeśli do tego miał szczęście, silną wolę i odporność na pokusy, stawał się Lubańskim lub Deyną. Dziś, jeśli nawet tacy są, a zakładam, że tak, nic pan o nich nie wie, bo jeszcze przed ukończeniem wieku juniora wyjeżdżają za granicę i większość z nich tam ginie.

Czy jako trener ma pan wpływ na to, żeby nie wyjeżdżali?

Żadnego. Pokusa pieniędzy dla chłopaka, jego rodziców, klubu i agenta jest zbyt duża, żeby jej nie ulec. To można zresztą zrozumieć. Słyszymy o realnej kwocie siedmiu milionów euro, za jaką Legia mogłaby sprzedać 19-letniego Sebastiana Szymańskiego. To nie zrobi tego, jeśli nadarzy się konkretna oferta? Dla bogatego zagranicznego klubu to niewiele znaczący wydatek. Dla polskiego, z Legią włącznie, to fortuna.

Czy można określić właściwy moment, w którym młody zawodnik powinien wyjechać za granicę?

Nie da się, ponieważ każdy jest inny. Jeśli piłkarz ma szansę gry w polskiej lidze, to lepiej, żeby został tutaj, niż miał się tułać po jakichś rozgrywkach regionalnych za granicą, w obcych sobie warunkach. Może nawet zarobi tam więcej, ale mniej się nauczy. To nie przypadek, że większość młodych chłopców, którym agenci namieszali w głowach, wraca do Polski z poczuciem przegranej.

A dlaczego udało się Robertowi Lewandowskiemu?

Dobry przykład. Porównajmy go z Arkiem Milikiem. Lewandowski dwa sezony spędził w Lechu. Wyjeżdżał z Polski w wieku 22 lat jako mistrz Polski i król strzelców ekstraklasy. Już był kimś, miał odpowiednie przygotowanie sportowe i mentalne, a mimo to musiał walczyć i czekać, aż wybije jego godzina. Milik w Górniku stał się odkryciem ekstraklasy, po kilkunastu miesiącach gry w Zabrzu, w wieku 19 lat trafił do Leverkusen. Tam się okazało, że talent talentem, ale nie jest przygotowany do gry na poziomie Bundesligi. Upłynęły dwa lata, nim odbudowano go w Ajaksie. Lewandowski szedł prostą drogą do sukcesów, a Milik okrężną.

A gdyby w Piaście pojawił się młody cudzoziemiec, który zachwyciłby pana na treningach? Wystawiłby go pan na mecz?

Musiałby być lepszy od konkurentów. Nie jestem przeciwko zagranicznym zawodnikom, jest ich w Piaście wielu. Mam poczucie, że są lepsi od innych i dlatego grają. Ale gdybym zobaczył jakiś polski talent, to chuchałbym na niego i dmuchał, żeby stał się wielkim piłkarzem. Ekstraklasa jest dobrym miejscem na naukę.

A może przy dużej liczbie cudzoziemców młodzi Polacy mają za mało szans na wybicie się? Czy nie zdarzyło się, że ktoś na siłę wpychał panu cudzoziemca?

Mnie się nie zdarzyło. Myślę, że nie na tym polega problem. Osobiście byłbym za zmianą systemu rozgrywek na szczeblu centralnym. Oprócz ekstraklasy i pierwszej ligi powinny być dwie grupy drugiej ligi zamiast jednej. Nic by się nie stało, a młodzi chłopcy mieliby się gdzie ogrywać.

Zacząłem od pańskich rocznic, a muszę przypomnieć, tym razem z żalem, o jeszcze jednej dacie. W roku 1989, czyli 29 lat temu, Ruch Chorzów z panem na prawej obronie zdobył mistrzostwo Polski. To był ostatni tytuł dla śląskiego klubu. Większość zawodników tamtej drużyny była Ślązakami, podobnie jak trenerzy: Jerzy Wyrobek i Henryk Wieczorek, którzy mieszkali nawet niedaleko boiska. Dziś Ruch gra w drugiej lidze...

Co ja mogę powiedzieć. Smutne. Dopóki na Śląsku był silny przemysł, były i silne kluby. Dziś nie znam w naszym regionie klubu utrzymywanego przez kopalnię lub hutę. Ruchu mi żal szczególnie. Tak się złożyło, że swoje ostatnie sukcesy odnosił, kiedy ja byłem jego trenerem. W roku 2012 zdobył wicemistrzostwo kraju, dwukrotnie dotarliśmy też do finału Pucharu Polski. Praca w Ruchu zadecydowała o tym, że zostałem selekcjonerem reprezentacji. Siłą tego klubu zawsze byli ludzie i ich praca. Mogło nie być pieniędzy, ale ludzie o nie nie pytali, poświęcali się dla klubu. Nie tracę nadziei, że Śląsk odbuduje swoją mocną pozycję w polskiej piłce. Kopalń wprawdzie ubyło, ale talenty wciąż się rodzą. ©?

Rzeczpospolita: We wrześniu będzie pan obchodził pierwszą rocznicę rozpoczęcia pracy w Piaście, w 25. roku pracy zawodowej. Jest powód do satysfakcji.

Waldemar Fornalik: Pamiętam o rocznicy, ale nie jest to najważniejsze. Robimy swoje, coś pożytecznego, efekty chyba widać.

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Polacy chcą zostać w Juventusie. Zieliński dołącza do mistrzów Włoch
Piłka nożna
Zinedine Zidane – poszukiwany, poszukujący
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
Barcelona i Robert Lewandowski muszą już myśleć o przyszłości