– Wielka radość miesza się ze smutkiem. Żal mi Paryża, bo tam się wychowałem. Mieli wspaniałą drogę do finału, trzeba szanować to, czego dokonali. Ale jestem profesjonalistą. Nie myślałem, kogo mam za rywala. Byłem bardzo zdeterminowany, by zagrać dobry mecz i zwyciężyć – opowiadał.
Można powiedzieć, że los zakpił z PSG, bo gdy wreszcie znaleźli trenera, któremu z gwiazd udało się stworzyć drużynę, z marzeń odarł ich nie Lewandowski, nie Thomas Mueller, nie Serge Gnabry, tylko piłkarz, którego sami ukształtowali.
Do paryskiej akademii trafił w wieku ośmiu lat, dostrzeżony przez skautów w klubie US Senart-Moissy, na przedmieściach stolicy Francji – tam gdzie futbol jest dla chłopaków religią, gdzie w nadziei na lepszą przyszłość za piłką biega tysiące potomków imigrantów.
Coman – rodzice są z Gwadelupy – razem z ojcem pokonywał codziennie na treningi kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę. Tkwili w korkach w Paryżu, ale było warto. Już wtedy z piłką przy nodze był trudny do zatrzymania (co ciekawe, samo bieganie bez piłki go denerwuje). Po blisko dekadzie doczekał się występu w dorosłej drużynie, miał niespełna 17 lat, zmienił Marco Verrattiego, został najmłodszym debiutantem w PSG, a krótki występ w wygranym 3:2 meczu z Sochaux pozwolił mu później odebrać medal za mistrzostwo Francji.
Kilka minut na boisku wystarczyło, by sięgnął po pierwsze ze swoich 20 trofeów. Trudno znaleźć drugiego tak utytułowanego piłkarza w tak młodym wieku. Ta lista sukcesów jest jeszcze bardziej imponująca, gdy spojrzeć na statystyki. W seniorach rozegrał dotąd 193 mecze. Wychodzi na to, że kolejne trofea dopisuje do CV średnio co dziesięć spotkań.
W Paryżu zdobył jeszcze jedno mistrzostwo, Puchar Ligi oraz Superpuchar, ale w zespole Laurenta Blanca nie przebił się do składu i po 18. urodzinach przeniósł się do Juventusu. Za darmo.