We wtorek wielu Niemców usiądzie przed telewizorami, by dopingować... PSG. Założony w 2009 r. przez Red Bulla klub z Lipska stał się bowiem wrogiem publicznym. Do tego stopnia, że jeden z niemieckich portali bojkotuje jego mecze w Lizbonie i nie przeprowadza z nich relacji.
W Niemczech, szanujących futbolową tradycję, pilnujących, by kluby nie stały się zabawką w rękach bogaczy, sukcesy sztucznie stworzonego zespołu, mającego za sobą potężnego sponsora, są wyjątkowo trudne do przełknięcia. W ostatnich latach przekonał się już o tym właściciel Hoffenheim Dietmar Hopp, spotykający się nie tylko z obelgami, ale też z groźbami.
Założyciel koncernu Red Bull Dietrich Mateschitz nie zrażał się jednak, gdy kibice rywali przychodzili na stadion z transparentami przedstawiającymi go jako nazistę, gdy niszczono treningową murawę, odwoływano sparingi, a klubowy autokar oklejano dolarami. – Nie ma nic prostszego, niż pójście na zakupy z walizką pełną pieniędzy. To głupie, a my nie jesteśmy głupi. Wszystko robimy z głową. To projekt na lata – zapowiadał Mateschitz.
Przełomem okazało się zatrudnienie w roli dyrektora Ralfa Rangnicka. Były trener Schalke, twórca potęgi Hoffenheim, zorganizował profesjonalną siatkę skautów, a kiedy oczekiwanie na awans się przedłużało, przejął ster i w 2016 r. wprowadził zespół do Bundesligi.
Za ponad 30 mln euro zbudowano bazę treningową, powstała akademia, do której ściągano najbardziej utalentowanych nastolatków z całego świata. Także z Polski. Przeszedł przez nią m.in. Przemysław Płacheta, który ma za sobą znakomity sezon w Ekstraklasie i latem zamienił Śląsk Wrocław na Norwich.