Krótka historia zazdrości i nienawiści

Jutro pierwszy z półfinałów w Lizbonie. Zespół RB Lipsk postara się sprawić kolejną niespodziankę i pokonać Paris Saint-Germain.

Aktualizacja: 17.08.2020 20:24 Publikacja: 17.08.2020 18:37

Dayot Upamecano – francuski obrońca RB Lipsk, po którego zgłaszają się już wielkie kluby

Dayot Upamecano – francuski obrońca RB Lipsk, po którego zgłaszają się już wielkie kluby

Foto: AFP

We wtorek wielu Niemców usiądzie przed telewizorami, by dopingować... PSG. Założony w 2009 r. przez Red Bulla klub z Lipska stał się bowiem wrogiem publicznym. Do tego stopnia, że jeden z niemieckich portali bojkotuje jego mecze w Lizbonie i nie przeprowadza z nich relacji.

W Niemczech, szanujących futbolową tradycję, pilnujących, by kluby nie stały się zabawką w rękach bogaczy, sukcesy sztucznie stworzonego zespołu, mającego za sobą potężnego sponsora, są wyjątkowo trudne do przełknięcia. W ostatnich latach przekonał się już o tym właściciel Hoffenheim Dietmar Hopp, spotykający się nie tylko z obelgami, ale też z groźbami.

Założyciel koncernu Red Bull Dietrich Mateschitz nie zrażał się jednak, gdy kibice rywali przychodzili na stadion z transparentami przedstawiającymi go jako nazistę, gdy niszczono treningową murawę, odwoływano sparingi, a klubowy autokar oklejano dolarami. – Nie ma nic prostszego, niż pójście na zakupy z walizką pełną pieniędzy. To głupie, a my nie jesteśmy głupi. Wszystko robimy z głową. To projekt na lata – zapowiadał Mateschitz.

Przełomem okazało się zatrudnienie w roli dyrektora Ralfa Rangnicka. Były trener Schalke, twórca potęgi Hoffenheim, zorganizował profesjonalną siatkę skautów, a kiedy oczekiwanie na awans się przedłużało, przejął ster i w 2016 r. wprowadził zespół do Bundesligi.

Za ponad 30 mln euro zbudowano bazę treningową, powstała akademia, do której ściągano najbardziej utalentowanych nastolatków z całego świata. Także z Polski. Przeszedł przez nią m.in. Przemysław Płacheta, który ma za sobą znakomity sezon w Ekstraklasie i latem zamienił Śląsk Wrocław na Norwich.

W Lipsku starają się nie sprowadzać zawodników powyżej 24. roku życia. W przeciwieństwie do PSG nie wydają na nich kosmicznych sum i ustanowili kominy płacowe. Najdroższym piłkarzem klubu jest wciąż Naby Keita, kupiony z siostrzanego RB Salzburg za 30 mln euro, a sprzedany do Liverpoolu z dwukrotnym zyskiem. Jeszcze mniej kosztował Timo Werner (14 mln), który w Lipsku stał się maszyną do strzelania goli i kilka tygodni temu odszedł za 53 mln do Chelsea. Można więc przyłączyć się do chóru krytyków, nazywających klub marketingowym tworem, ale nie da się nie zauważyć, że w zacofanym po upadku muru berlińskiego regionie pojawienie się producenta napoju energetycznego przyczyniło się do gospodarczego ożywienia. Na mecze przychodzi średnio 40 tys. kibiców tęskniących za wielkim futbolem. – Rozwijamy się szybciej, niż zakładaliśmy – mówi 33-letni Julian Nagelsmann, trener, rówieśnik Leo Messiego.

Sympatyczny Niemiec skromnie przekonuje, że ten półfinał to zasługa przede wszystkim piłkarzy, lecz jego rola jest nie do przecenienia. Zanim przed rokiem trafił do Lipska, przez trzy lata pracował w równie wyśmiewanym i pogardzanym Hoffenheim. Drużynę broniącą się przed spadkiem wprowadził do europejskich pucharów. W Lipsku tak poukładał klocki, że nawet strata największej gwiazdy (Werner) nie spowodowała wyraźnego osłabienia. Na grę jego zawodników patrzy się z przyjemnością.

Z Ligi Mistrzów Nagelsmann wyrzucił już Jose Mourinho (Tottenham) i Diego Simeone (Atletico Madryt), a we wtorek będzie miał szansę wyeliminować człowieka, u którego pobierał nauki. – Mecze przeciw zespołom Thomasa Tuchela zawsze są interesujące. On ma ciekawy pomysł na grę. Często rywalizowaliśmy w Bundeslidze, ale rzadko zwyciężałem. Mam nadzieję, że teraz to się zmieni – mówi Nagelsmann.

Tuchel już nieraz słyszał, że jest bliski zwolnienia. W Paryżu presja jest ogromna. Na ten półfinał czekano 25 lat. W najlepszej czwórce LM grały Monaco i Olympique Lyon, grało nawet Nantes. A im zawsze czegoś brakowało. Cierpliwość katarskich właścicieli wystawiana była na próbę. Ale w końcu i nad PSG zaświeciło słońce.

Neymar zaczął brać odpowiedzialność na własne barki, wyzdrowiał Kylian Mbappe, do składu wraca zawieszony za kartki Angel di Maria. I tylko kontuzja Keylora Navasa (w bramce stanie Sergio Rico, a na ławce usiądzie 20-letni Marcin Bułka) nieco spędza Tuchelowi sen z powiek.

We wtorek wielu Niemców usiądzie przed telewizorami, by dopingować... PSG. Założony w 2009 r. przez Red Bulla klub z Lipska stał się bowiem wrogiem publicznym. Do tego stopnia, że jeden z niemieckich portali bojkotuje jego mecze w Lizbonie i nie przeprowadza z nich relacji.

W Niemczech, szanujących futbolową tradycję, pilnujących, by kluby nie stały się zabawką w rękach bogaczy, sukcesy sztucznie stworzonego zespołu, mającego za sobą potężnego sponsora, są wyjątkowo trudne do przełknięcia. W ostatnich latach przekonał się już o tym właściciel Hoffenheim Dietmar Hopp, spotykający się nie tylko z obelgami, ale też z groźbami.

Pozostało 84% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Pięciu polskich sędziów pojedzie na Euro 2024. Kto znalazł się na tej liście?
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?
Piłka nożna
Inter Mediolan mistrzem Włoch. To będzie nowy klub Piotra Zielińskiego
Piłka nożna
Barcelona i Robert Lewandowski muszą już myśleć o przyszłości
Piłka nożna
Ekstraklasa. Lechia Gdańsk i Arka Gdynia blisko powrotu do elity
Piłka nożna
Hiszpańskie media po Real - Barcelona. "To wstyd dla świata futbolu"