Liga Mistrzów kisi się we własnym sosie? Nie w tym roku. W Lizbonie dzieją się rzeczy, o których ekspertom i bukmacherom się nie śniło. No bo jak opisać to, co Bayern zrobił z Barceloną, jak wytłumaczyć fakt, że imponujący skutecznością przez większość rozgrywek Manchester City nie potrafił złamać obrony Olympique Lyon?
To wyjątkowy sezon, więc i rozstrzygnięcia są inne niż zwykle. Nie ma już żadnego zespołu, który przed rokiem grał w ćwierćfinale, a białą flagę w starciu z Francuzami i Niemcami wywiesili uznawani za wzór Anglicy i Hiszpanie, dostarczający swoich przedstawicieli do najlepszej czwórki w ilościach hurtowych.
By znaleźć ostatni przypadek, kiedy nie mieli na tym etapie ani jednej drużyny, trzeba się cofnąć o prawie ćwierć wieku – do czasów, gdy z grupy Champions League potrafił wyjść mistrz Polski. Legia przyłożyła wówczas rękę do odpadnięcia Blackburn Rovers, ale w ćwierćfinale przegrała z Panathinaikosem Ateny. W 1996 roku w najlepszej czwórce były jeszcze Nantes, Ajax i Juventus.
Odkąd w roku 1992 powstała Liga Mistrzów, nie było sytuacji, by w półfinale zabrakło zespołów z Anglii, Włoch i Hiszpanii. Od tego czasu swoje wewnętrzne finały mieli i Włosi, i Anglicy, a przede wszystkim Hiszpanie (aż trzy takie przypadki). Mieli też w 2013 roku Niemcy, gdy Bayern pokonał na Wembley Borussię Dortmund. Teraz powtórka jest możliwa, podobnie jak pierwszy w historii finał francuski, ale rozum każe raczej stawiać na Paris Saint-Germain i Bayern.
Zmierzch bogów