Rewanżowe starcie Bayernu Monachium z Chelsea Londyn było najbardziej jednostronną konfrontacją 1/8 finału, choć po pandemicznej przerwie w Premier League lepiej od drużyny Franka Lamparda punktowały tylko kluby z Manchesteru. Bawarczycy nie grali o stawkę przez miesiąc, na The Blues rzucili się z marszu i wdeptali rywali w ziemię.
Podopieczni Hansiego Flicka wygrali w tym roku 22 z 23 meczów, strzelili 72 gole. Grają ze swobodą i polotem, właściwie się futbolem bawią. Kolejną sportową młodość przeżywa Thomas Mueller, Joshua Kimmich to jednocześnie serce i płuca drużyny, ale wyczyny Bayernu mają przede wszystkim twarz Lewandowskiego.
W dwumeczu z Chelsea miał udział we wszystkich golach: trzy strzelił, czterokrotnie asystował. Obsesyjne dążenie do perfekcji i szukanie pozornie marginalnych przewag (kto wcześniej słyszał o współpracy piłkarza z trenerem snu?) pozwoliło mu wdrapać się na poziom dostępny dotychczas tylko dla Messiego i Cristiano Ronaldo. Dziś wielu uznaje, że są już piłkarzami z tej samej półki.
– Mamy szczęście, że gra dla Bayernu – mówi o Lewandowskim kolega z drużyny Serge Gnabry. – Jest fenomenalny. Zwłaszcza kiedy widzisz z bliska, jak trenuje.
Polak na pewno będzie królem strzelców Ligi Mistrzów – zdobył już 13 bramek, a wśród graczy, którzy wezmą udział w turnieju finałowym, nikt nie przekroczył granicy sześciu. Ma cztery asysty, więcej – pięć – uzbierał tylko Hakim Ziyech z Ajaxu Amsterdam. Czterech bramek brakuje Lewandowskiemu do Ronaldo, który w jednym sezonie LM strzelił 17 goli. Portugalczyk dokonał tego w 993 minuty, Polak na razie rozegrał 617, a przed nim jeszcze maksymalnie trzy spotkania.