– Nie byłem na ten moment gotowy. Chcieliśmy zostać z rodziną w Barcelonie, spędziłem tu niemal całe życie, to było wspaniałe 21 lat. Przyjechałem jako nastolatek, wyjeżdżam z żoną i trójką dzieci argentyńsko-katalońskich. Ale wrócę, bo tu jest mój dom – obiecał Messi, z trudem powstrzymując się od płaczu.

Żałował, że nie może się pożegnać z kibicami, po raz ostatni zobaczyć i usłyszeć pełnego Camp Nou. Przyznał, że to najtrudniejszy dzień w jego karierze. Przekonywał, że informacja o tym, iż chciał podwyżki, to kłamstwo.

– Zaproponowałem obniżenie pensji o połowę. Zrobiłem wszystko, co mogłem, by zostać w klubie. Byłem pewien, że mój kontrakt nie będzie problemem – opowiadał. Ale okazało się, że jest i nawet po redukcji wynagrodzenia Barcelona nie zmieściłaby się w limicie płac narzuconym przez władze ligi. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja. Zamiast przedłużenia umowy, które miało być formalnością, pojawiła się informacja, która zszokowała nie tylko kibiców Barcy.

Hiszpański futbol traci kolejną gwiazdę po Cristiano Ronaldo. – Z czasem ludzie przyzwyczają się do mojej nieobecności. Przyjdą inni wielcy piłkarze – uważa Messi. O swojej przyszłości mówił tajemniczo. Potwierdził, że rozdzwoniły się telefony, że nie narzekał na brak ofert, ale niczego jeszcze nie uzgodnił.

Francuskie media są pewne, że trafi do PSG. Jeszcze w niedzielę wieczorem miał przylecieć do Paryża na testy medyczne, na wtorek planowano prezentację pod wieżą Eiffla. Ma być najlepiej opłacanym piłkarzem, zarabiać więcej niż jego przyjaciel Neymar, który dostaje rocznie ponad 30 mln euro. I prawdopodobnie przyczyni się do odejścia Kyliana Mbappe, który nie porzucił marzeń o Realu.