Jednostajny Ruch w dół

Klub z Chorzowa umiera od lat, ale zawsze ktoś podłączał chorego do respiratora. Teraz jednak koniec jest bliski.

Publikacja: 04.08.2019 21:00

Kibice Ruchu bojkotują klub, a swoje sympatie przerzucili na B-klasowy UKS Ruch, który tłumnie wspie

Kibice Ruchu bojkotują klub, a swoje sympatie przerzucili na B-klasowy UKS Ruch, który tłumnie wspierali w meczu Pucharu Polski

Foto: Reporter

Kilka razy udawało się ożywić 14-krotnego mistrza Polski, jakoś związać koniec z końcem, sposobem, fortelem, dzięki ludziom dobrej woli. Z dzisiejszej perspektywy te wszystkie starania wyglądają jednak na przedłużanie agonii. Klub wciąż ratowano, zamiast mu pozwolić godnie odejść.

– Ruch od dwóch dekad jest technicznym bankrutem – mówi Jacek Bednarz, były piłkarz Niebieskich, a później człowiek, który zarządzał wieloma polskimi klubami, między innymi Wisłą Kraków czy Piastem Gliwice. Ma za sobą także epizod w Ruchu w roli działacza.

– Przez ostatnie lata klub miał wieczne kłopoty z kasą. Dopóki jednak w Chorzowie istniały mocne struktury sportowe, dopóty był stały dopływ gotówki, przede wszystkim z telewizji, a któryś ze sponsorów albo miasto coś dołożyli, to jakoś się kręciło. Gdy jednak zabrakło fundamentu tej chyboczącej się budowli, czyli drużyny na poziomie ekstraklasy, która zapewniałaby kasę z telewizji, a także wpływy z biletów, wszystko się posypało. I to w zaledwie dwa lata.

Ostatnie dni w Chorzowie to konanie trzecioligowego Ruchu, które w dodatku odbywa się w oparach absurdu. Próba uszeregowania wszystkich wydarzeń w jakiś w miarę chociaż logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy jest karkołomnym zadaniem.

Zaczęło się od strajku. Dwa tygodnie temu pracownicy klubu stwierdzili, że wystarczy już pracy bez pieniędzy i bez widoków na to, że wynagrodzenia w końcu się na ich kontach pojawią. Mowa o pracownikach klubu, którzy zajmują się na co dzień sprawami organizacyjno-administracyjnymi.

Prezes śpiewa

20 osób, które zdecydowało się na ten krok, od marca nie otrzymywało pensji. W niektórych przypadkach zaległości były nawet większe. Na stronie internetowej Ruchu pojawiła się informacja, że zamknięty będzie sklep online (ktoś go przecież obsługuje), na stadionie nieczynne będą też kasy i tak zwana strefa kibica. Do strajku przystąpili też trenerzy młodzieży pracujący w Akademii Ruchu, a w pewnym momencie w geście solidarności także piłkarze pierwszego zespołu.

Gdy wydawało się, że pieniądze się nie znajdą, i że klub przestanie po prostu funkcjonować, a co za tym idzie upadnie, 2 sierpnia strajk został zawieszony. Pełniący formalnie funkcję wiceprezesa, a de facto zarządzający Ruchem Marcin Waszczuk, zorganizował środki, które pozwoliły spłacić najpilniejsze potrzeby i pracownicy klubu wrócili na stanowiska. W nocy wiceprezes opublikował na stronie piosenkę kibicowską, którą sam wymyślił...

Wszyscy sobie oczywiście zdają sprawę z tego, że kilkaset tysięcy złotych, to tylko kropla w morzu potrzeb, że znów udało się w najlepszym wypadku na chwilę zatkać palcem dziurę w burcie, ale już kolejne miejsca przeciekają i zaraz nie wystarczy palców. Ruch zalega nie tylko swoim pracownikom. Klub miał do końca lipca czas na spłatę 790 tys. zł długu licencyjnego. Nie zrobił tego, ale Waszczuk przedstawił Komisji Licencyjnej wniosek o prolongatę spłaty.

Tego dość mają kibice. Gdy więc Waszczuk – prywatnie zaufany człowiek Zdzisława Bika, największego udziałowca Ruchu, a klub jako jedyny w Polsce notowany jest na New Connect – organizował kasę, z przerwami na pisanie piosenek, oni w tym samym czasie nawoływali do dalszego bojkotu.

Dalszego, gdyż rozpoczęli go kilka tygodni wcześniej. Konkretnie 11 lipca, gdy Szymon Michałek ogłosił, że nie będzie ubiegał się o funkcję prezesa. Michałek to 35-letni absolwent Akademii Ekonomicznej w Katowicach, jak przedstawia go katowicka „Gazeta Wyborcza". Na Cichej jest z przerwami na zagraniczne studia od 1994 roku. Od 2012 mecze ogląda z sektora rodzinnego z synem i prowadzi stamtąd doping. Kibice w nim upatrywali człowieka, który weźmie sprawy w swoje ręce i wyprowadzi klub na prostą.

W ostatniej chwili Michałek się jednak wycofał. Tak później tłumaczył swoją decyzję w rozmowie z „GW": – Jeśli mam zrobić akcję na sprzedaż karnetów, jeśli mam być iskrą, która daje nadzieję na coś nowego, głosem kibiców, muszę mieć narzędzia do pracy, czyli pieniądze. Oni (akcjonariusze Ruchu) chcieli żebym łowił ryby, a nie dawali mi ani wędki, ani łódki. Miałem łowić ręcznie? Wcześniej czy później i tak pozdychalibyśmy z głodu, więc bez przesady. Powiedziałem, że zostanę prezesem, kiedy będę miał dokumenty na to, że pożyczki od akcjonariuszy zostaną skonwertowane na akcje i że zostanie zasypana dziura zobowiązań za 3 mln. Tak, żebym miał tę wędkę (...) Kiedy rozmawiałem z akcjonariuszami, nie widziałem u nich żadnej wizji, żadnego pomysłu na ten klub. Nikt nie zastanawiał się nad tym, co będzie za dwa, trzy, pięć, dziesięć lat.

Gdy Michałek się wycofał, na stronach kibicowskich zawrzało. Opublikowano oświadczenie, w którym kibice pisali: „Bojkot obejmuje brak finansowania zarządu Ruchu Chorzów poprzez kupowanie biletów, karnetów oraz oficjalnych gadżetów sprzedawanych w Grzybku. Oznacza to nie mniej nie więcej, że od dzisiaj każdy fan Ruchu, któremu dobro klubu leży na sercu i który nie chce finansować prywatnych kieszeni właścicieli, powinien zaprzestać kupowania rzeczy sprzedawanych przez klub".

Otwartym tekstem pisali, by nikt nie wybierał się na mecz rundy wstępnej Pucharu Polski, który Ruch rozegra we wtorek ze Skrą Częstochowa. W tym samym czasie zapraszali na spotkanie UKS Ruch Chorzów występującego w B-klasie (czyli najniższej z możliwych klas rozgrywkowych), który gra w niebieskich strojach, a w jego herbie jest natychmiast rozpoznawana, charakterystyczna litera „R". To na „uczniowski klub sportowy" przenieśli swoje sympatie kibice, którzy określili się jasno w opozycji do „spółki akcyjnej" – jak mówią i piszą od kilkunastu dni o klubie, który do niedawna mieli w sercach, a wciąż mają na tatuażach.

Nikt nie zadzwonił

Nagle najbardziej utytułowany obok Górnika Zabrze polski klub (oba mają po 14 tytułów mistrzowskich) stał się tylko enigmatyczną, pozbawioną zabarwienia emocjonalnego „spółką akcyjną". Na boisko MORiS-u Chorzów przy ulicy Lompy przyszły tłumy ludzi, by obejrzeć mecz nowego Ruchu z Wawelem Wirek. Rozwieszono transparent – „Ruch jest tam gdzie są jego kibice".

– W tym samym czasie wielkie problemy finansowe ma Wacker Innsbruck – mówi były zawodnik Ruchu, a także austriackiego klubu, reprezentant Polski Radosław Gilewicz. – Znajduje się na krawędzi upadku. My, byli piłkarze, zostaliśmy poproszeni o pomoc. Nagrywamy filmiki, zachęcamy do kupna biletów czy karnetów. O udział w akcji poproszeni zostali oprócz mnie chociażby Joachim Loew czy Stanisław Czerczesow. Proszę sobie wyobrazić, że zbiórki przeprowadzali kibice rywalizujących klubów: Rapidu czy Austrii Wiedeń – opowiada Gilewicz, a na pytanie, czy ktokolwiek z Chorzowa próbował się z nim w podobnej kwestii skontaktować, natychmiast odpowiada przecząco. – Powiem szczerze, że nie spodziewam się, by ktokolwiek zadzwonił.

Nie trzeba szukać jednak w Austrii, by znaleźć przykład dobrze przeprowadzonej akcji ratunkowej klubu. Pół roku temu cała Polska żyła próbą reanimacji Wisły Kraków – próbą zakończoną sukcesem. Pewnie jeszcze za wcześnie, by z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że Wiśle już nie grozi bankructwo i upadek, ale zarazem wiadomo, że najgorsze ma za sobą. Tymczasem w Chorzowie ratowanie idzie opornie i rozpoczęto je od podziału na linii kibice–klub. W Krakowie jednak poprzedni właściciele zgodzili się klub oddać, w Ruchu na razie wciąż ani słowa o podobnym rozwiązaniu.

Śląska piłka została niemal żywcem pogrzebana w czasach transformacji ustrojowej. Kopalnie i huty skupiły się na tym, by uchronić się przed bankructwem, więc kluby piłkarskie, które wcześniej finansowały, zostały zostawione same sobie. Mistrzostwo dla Piasta Gliwice w zeszłym sezonie było pierwszym trofeum wywalczonym przez śląski klub po 1989 roku.

Ostatnim mistrzem PRL był właśnie Ruch Chorzów.

– Wkrótce później trafiłem na Cichą z AKS Chorzów, było to w 1992 roku. Już wtedy Ruch tak działał, że naczelnym celem było przetrwanie. Sprzedawano piłkarzy i za kwoty z transferów udawało się kilka miesięcy czy lat pociągnąć – wspomina Bednarz. – Ale Ruch zawsze świetnie szkolił. Sprzedano Radka Gilewicza na Zachód, sprzedano Romka Dąbrowskiego do Turcji i dzięki temu klub się utrzymywał. Dzięki temu dostawaliśmy pensje, bo przecież bywały takie czasy w Ruchu, że i przez pół roku wypłat nie widzieliśmy. Później do Legii trafił Piotrek Mosór, a w jego ślady poszedłem do Warszawy ja. I z pieniędzy za mnie mogli zostać spłaceni koledzy, którzy w Chorzowie zostali. Tak to się kręciło.

Zacząć od zera

Ruch nie miał szczęścia do właścicieli. Od 2008 roku jako jedyny polski klub jest notowany na rynku New Connect. Obecnie struktura własnościowa wygląda następująco: 15 proc. jest w posiadaniu małych akcjonariuszy, którzy realnie nie mają wpływu na to, co się dzieje w klubie. Ponad 5 proc. ma Skarb Państwa, a konkretnie Urząd Skarbowy w Sosnowcu. 25 proc. mają Zdzisław Bik, Aleksander Kurczyk i należąca do niego spółka Ado-Med., no i w końcu miasto. I to te trzy podmioty zawiadują klubem.

O tym, że lepiej, aby Ruch upadł na dobre i zaczął od zera, bez długów, bez wiszących zobowiązań, bez nagromadzonych przez lata wypaczeń mówi się od dawna. Przynajmniej od czasu, gdy dwa lata temu spadł z ekstraklasy, w dodatku w dość koszmarnych okolicznościach, po golu zdobytym ręką przez Rafała Siemaszkę z Arki. Piłkarze zaczęli masowo rozwiązywać kontrakty z winy klubu (nie dostawali pensji ponad trzy miesiące), odchodzili za darmo. Już wtedy istniały obawy, czy Ruch w ogóle przystąpi do rozgrywek I ligi. Przystąpił i zaliczył drugi spadek z rzędu. Poprzedni sezon 14-krotny mistrz Polski zakończył na ostatnim miejscu w II lidze (czyli na trzecim poziomie). Jeszcze niedawno grał z Górnikiem Zabrze, Zagłębiem Lubin czy Śląskiem Wrocław w tej samej lidze, teraz musi rywalizować z ich rezerwami.

– Szczerze mówiąc, nie umiem powiedzieć, kto by mógł uratować Ruch – smutno mówi Bednarz. – Tyle wielkich klubów w Polsce upadało, wielu udało się odrodzić. Czasem faktycznie prowadząc spółkę kapitałową, garb tak nieznośnie rośnie, że jedynym wyjściem jest pozwolić jej umrzeć.

Dziś w Chorzowie są dwa Ruchy. Jeden jest 14-krotnym mistrzem Polski, ale nie ma kibiców, którzy już mieli dość dziadostwa. Drugi ma tylko kibiców i też nie wiadomo, na ile wystarczy im zapału.

Kilka razy udawało się ożywić 14-krotnego mistrza Polski, jakoś związać koniec z końcem, sposobem, fortelem, dzięki ludziom dobrej woli. Z dzisiejszej perspektywy te wszystkie starania wyglądają jednak na przedłużanie agonii. Klub wciąż ratowano, zamiast mu pozwolić godnie odejść.

– Ruch od dwóch dekad jest technicznym bankrutem – mówi Jacek Bednarz, były piłkarz Niebieskich, a później człowiek, który zarządzał wieloma polskimi klubami, między innymi Wisłą Kraków czy Piastem Gliwice. Ma za sobą także epizod w Ruchu w roli działacza.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Liverpool za burtą europejskich pucharów. W grze wciąż trzej Polacy
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Piłka nożna
Pusty tron w Lidze Mistrzów. Dlaczego Manchester City nie obroni tytułu?
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Znamy pary półfinałowe i terminy meczów
Piłka nożna
Xabi Alonso - honorowy obywatel Leverkusen
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Piłka nożna
Manchester City - Real. Wielkie emocje w grze o półfinał Ligi Mistrzów, zdecydowały karne