PZPN zrobił w ostatnich latach wiele, by przywrócić rozgrywkom renomę. Mecz na Stadionie Narodowym, z oprawą godną finału i w dniu narodowego święta (Dzień Flagi - 2 maja), stał się nagrodą. Zwłaszcza dla drużyn, które nie mają okazji grać przed tak ogromną publicznością.
Tak byłoby i w tym roku, gdyby nie pandemia koronawirusa. Nie będzie tłumów na trybunach, a sam mecz ze względu na koszty przeniesiono do Lublina. Na 15-tys. arenę, która gościła już uczestników młodzieżowych mistrzostw Europy i mistrzostw świata do lat 20, zgodnie z aktualnymi wytycznymi wejdzie niespełna 4 tys. kibiców. Bilety zostały wyprzedane w jeden dzień.
To będzie drugi finał Pucharu Polski w Lublinie – drugi z udziałem zespołów z Trójmiasta i Krakowa. W 1979 roku Arka pokonała Wisłę 2:1.
Cracovia w finale jest po raz pierwszy, Lechia broni trofeum. Przed rokiem wygrała z Jagiellonią dzięki bramce Artura Sobiecha w doliczonym czasie.
Dla jednych i drugich zwycięstwo będzie przepustką do Ligi Europy i przyniesie im pokaźną premię. Pucharowicz dostanie od Ekstraklasy 3,15 mln zł, do tego dochodzi nagroda od PZPN w wysokości 3 mln. Jest o co walczyć.