Ruszyła ekstraklasa, zdążył pan w ogóle zatęsknić?
Piłki nożnej jest tyle, że można poczuć przesyt. Między sezonami najpierw mistrzostwa świata jednej młodzieżówki, za chwilę mistrzostwa Europy drugiej. Ledwie się skończyły, polskie kluby już zaczęły grać w pucharach. Ale przyznam, że niby za dużo futbolu, niby przesyt, a od dwóch tygodni chodzę niespokojnie, czekam na start ligi, sprawdzam transfery, czytam doniesienia. I nie mogłem się doczekać, chciałem już pojechać na mecz, skomentować, zobaczyć z bliska.
A na kogoś lub coś, co oferuje nam ekstraklasa, czekał pan jakoś szczególnie?
Przyznaję, że nie. Wczoraj nawet rozmawiałem o tym z komentatorem nc+ Przemysławem Pełką: że w polskich klubach brakuje piłkarzy, dla których chodzi się na stadion, dla których zasiada się przed telewizorami. Gwiazd – takich jak w klubach amerykańskiej MLS, które zatrudniają tak zwanych „Designated Players". Płacą im więcej, ale to ci zawodnicy zwiększają zainteresowanie klubem i ligą. Takich piłkarzy kiedyś miała Legia czy moja Wisła Kraków – wystarczy wspomnieć Danijela Ljuboję, Vadisa Odidję-Ofoe czy Maora Meliksona. To byli zawodnicy, którzy przerastali umiejętnościami pozostałych. Potencjał i momenty miewa Darko Jevtić z Lecha Poznań, w sobotę zagrał nieźle, ale wciąż człowiek ma poczucie, że to 50 procent jego możliwości. Zazwyczaj oglądamy, jak to nazywam, agroturystykę transferową. Obrońca Korony zasilił Piasta, bramkarz Lecha przeszedł do Śląska, a później będzie odwrotnie.
Nie ma pan wrażenia, że w futbolu właśnie o tę agroturystykę chodzi? Że transfery – nie tylko u nas – to w większości ruchy pozorowane. Żeby agent skasował prowizję, przeksięgować pieniądze z jednego konta na drugie...