18 sierpnia, podczas walnego zgromadzenia związku poznamy pańskiego następcę. Kandydatów jest dwóch: Marek Koźmiński i Cezary Kulesza. Któremu z nich pan kibicuje?
Słyszałem, że namaściłem Marka Koźmińskiego, ale nic o tym nie wiem. Oczywiście mam sympatię do Marka, bo każdy ma swoje preferencje. Ale ja się do wyborów nie wtrącam. To są dwaj wiceprezesi, pracujący ze mną od samego początku mojej kadencji, czyli od niemal dziewięciu lat. Marek – do spraw szkoleniowych, Czarek – piłkarstwa profesjonalnego. Zakładam, że każdy z nich ma swoje pomysły. Żadnego nie namaszczam, ale fakt, że byli przy mnie przez tyle lat, a związek w tym czasie odnosił sukcesy, pozwala patrzeć w najbliższą przyszłość z optymizmem. Kto będzie, to będzie.
Tyle że związek trzeba będzie rozwijać, a nie tylko utrzymać na obecnym poziomie. Dadzą radę?
Liczę na to. Kiedy w październiku 2012 roku obejmowałem stery, budżet PZPN wynosił około 50 milionów złotych. Jeśli z tego wypracowałem ponad 300 milionów, to następca powinien osiągnąć 500. To nie jest pobożne życzenie, tylko kalkulacja oparta na zdrowych podstawach. Zostawiam związek w bardzo dobrej sytuacji finansowej i organizacyjnej. Pracuje dziewięć departamentów, każdy dyrektor wie, co ma robić, i ich zespoły też. PZPN jest kwitnącą firmą, mogę to powiedzieć z satysfakcją i czystym sumieniem, ponieważ wyniki finansowe i sportowe są tego świadectwem.
Skąd wzięło się te 300 milionów?