Mam poczucie, że ligę wygraliśmy wyraźnie i zasłużenie. Zapewnić sobie tytuł na dwie kolejki przed końcem, mając za przeciwników Piasta, Lecha, Śląsk, Lechię, Cracovię, Jagiellonię i Pogoń, to jest wyraźne zwycięstwo. Ale wszyscy na Łazienkowskiej mamy świadomość, że przed meczami w Europie potrzebne są wzmocnienia. Wszyscy się zbroją. Nawet takie kluby jak porównywalne z Legią Ferencváros Budapeszt czy kazachska Astana. Musimy sprowadzić pięciu–sześciu zawodników i to do końca lipca, żeby mieć kilkanaście dni na wkomponowanie ich do drużyny. A na razie mamy tylko jednego nowego gracza: Filipa Mladenovicia z Lechii. Oprócz niego potrzeba nam jeszcze przynajmniej pięciu. W każdej formacji, poczynając od bramkarza. Nikt z obecnej kadry nie odchodzi. To jest stan na 14 lipca.
Widzi pan w Polsce bramkarza do Legii?
Jeśli nawet widzę, to każdy potencjalny kandydat ma kontrakt i sprowadzenie go na Łazienkowską mogłoby być trudne. Monitorujemy rynek. Dotyczy to wszystkich ewentualnych kandydatów. Radek Kucharski i Tomek Kiełbowicz dobrze to robią. Przykładem ich pracy było sprowadzenie Tomasa Pekharta.
Nie byłoby takiej potrzeby, gdyby Legia nie sprzedała Jarosława Niezgody.
Ale musiała sprzedać. Straciliśmy zawodnika, który gwarantował strzelanie bramek, ale dostaliśmy za niego dobre pieniądze. Miałem z tym problem, bo jesienią gra ataku opierała się na nim. Mój poprzednik Sa Pinto stawiał na parę Carlitos – Sandro Kulenović, a ja na Niezgodę i Jose Kante. Kiedy Jarek zimą odszedł, powstał problem. Sprowadzenie Pekharta stanowiło ryzyko, ale podjęliśmy je. Obserwowaliśmy go od półtora roku, najpierw w Hapoelu Beer Sheva, a potem w Las Palmas. Przyszedł do nas zimą i szybko znalazł swoje miejsce, Czesi to potrafią. Oni poważnie traktują grę. Tomas strzelił pięć ważnych bramek. W dodatku finansowo Legia też na tym transferze dobrze wyszła.