Trybunał uznał, że nie było wystarczających dowodów na łamanie przez Manchester City przepisów licencyjnych i finansowego fair play, a wiele z zarzutów uległo po pięciu latach przedawnieniu. Zmniejszył również grzywnę z 30 do 10 mln euro.
UEFA twierdziła, że w latach 2012–2016 w klubie sponsorowanym przez arabskich właścicieli przekraczano limit wydatków, fałszowano dokumenty, podpisywano zawyżone umowy reklamowe, a pieniądze przelewano przez raje podatkowe. Utrudniano też wgląd w księgi rachunkowe i prowadzenie śledztwa. Podjęto je, gdy na stronach „Football Leaks" opublikowano materiały mające być dowodem na kreatywną księgowość działaczy z Manchesteru.
Wynikało z nich, że szejk Mansour dopłacał z własnej kieszeni do umowy klubu z liniami Etihad wartej 67,5 mln funtów rocznie, a trener Roberto Mancini pobierał część wynagrodzenia jako konsultant spółki Al-Jazira.
Klub bronił się, że zarzuty postawiono na podstawie skradzionych maili i po kilku miesiącach prawnej batalii może ogłosić zwycięstwo. Wizerunkowe i finansowe. Brak gry w Lidze Mistrzów oznaczałby ogromne straty (szacowane na ok. 100 mln funtów za sezon) i prawdopodobną rewolucję w składzie.
Wyrok CAS ma też znaczenie dla innych angielskich klubów. Gdyby podtrzymano decyzję UEFA, do Champions League dostałaby się drużyna, która zajmie piątą pozycję w tabeli, a do Ligi Europy – siódmą. Teraz o dwa pozostałe miejsca w fazie grupowej LM walczyć będą Chelsea, Manchester United i Leicester. Nadziei nie traci też Wolverhampton.