Prezes PZPN postawił na trenera znad Wisły. Dokładniej: znad Pankówki, dopływu Liswarty, rzeczki przepływającej przez Truskolasy, wieś w powiecie kłobuckim, 25 kilometrów od Częstochowy. To chyba jedyna wieś w Polsce, w której urodzili się i mieszkali dwaj reprezentanci Polski w piłce nożnej. Jerzy Brzęczek przyszedł na świat w roku 1971. Czternaście lat później urodził się jego siostrzeniec – Jakub Błaszczykowski.
Olimpia Truskolasy była dobrym klubem na zrobienie pierwszego kroku. Ale dla zdolnego juniora następnym krokiem był najlepszy klub w okolicy – Raków Częstochowa. Potem już poleciało.
Hubert Kostka, wybitny bramkarz Górnika Zabrze, reprezentacji Polski, a potem trener, powiedział o młodym Brzęczku, że dawno nie widział pomocnika o takiej technice i przeglądzie pola.
Gospodarz klasy
To nie była odosobniona opinia. Brzęczek zadebiutował w ekstraklasie (ówczesnej I lidze) – w barwach Olimpii Poznań – w wieku 18 lat. Naturalnym awansem było przejście do Lecha, a potem do Górnika Zabrze. Był już wtedy wicemistrzem olimpijskim. W reprezentacji prowadzonej przez Janusza Wójcika, składającej się z bardzo zdolnych, ale nie zawsze odpowiedzialnych zawodników, Brzęczek był kapitanem.
Miał obok siebie spokojnych napastników: Andrzeja Juskowiaka i Grzegorza Mielcarskiego, nieodpuszczającego nikomu Piotra Świerczewskiego, Marka Koźmińskiego, któremu w Nowej Hucie nikt nie podskoczył, kulturalnego chłopaka z Gdańska Tomasza Wałdocha, nieprzewidywalnego pod każdym względem na boisku i poza nim Wojciecha Kowalczyka. A Brzęczek, chłopak ze wsi, reprezentował ich i był ważnym ogniwem drużyny, która przegrała dopiero w finale, z Hiszpanią, na jej podwórku, czyli na Camp Nou.