Do wznowienia rozgrywek w Champions League pozostał jeszcze miesiąc, dlatego Robert Lewandowski i spółka po sobotnim finale w Berlinie rozjechali się na urlopy.
– Chłopcy zasłużyli na odpoczynek. Postanowiłem dorzucić im jeden dzień wolnego. To taki prezent od sztabu szkoleniowego – cieszył się po zwycięstwie nad Bayerem Leverkusen (4:2) Hansi Flick. Po ostatnim gwizdku sędziego piłkarze wzięli go na ręce i zaczęli podrzucać. – Nie wiedziałem, że są tacy silni – żartował.
Atmosfera w Monachium jest znakomita, bo do 30. tytułu mistrza Niemiec Bawarczycy dołożyli 20. Puchar Niemiec. A Lewandowski, dzięki dwóm kolejnym bramkom, został królem strzelców rozgrywek. Już po raz piąty – tak jak w Bundeslidze. Pierwszy raz może też sięgnąć po koronę w Champions League (11 goli). Drugi w klasyfikacji Erling Haaland (10) nie powiększy już swojego dorobku, bo Borussia Dortmund odpadła z rywalizacji, a dzielący się tytułami od 2008 roku Cristiano Ronaldo i Leo Messi uzbierali ledwie po dwa trafienia.
Lewandowski stoi więc przed życiową szansą. Lepszej okazji na zdobycie Złotej Piłki może już nie mieć. – Warto pomyśleć o tym, by wreszcie docenić także zawodnika z Bundesligi. Robert spełnił chyba wszystkie możliwe warunki, by w końcu został uznany za najlepszego – mówi Flick.
Ten najważniejszy warunek musi spełnić jednak za kilka tygodni w Lizbonie. Jeśli poprowadzi Bayern do triumfu w Lidze Mistrzów, zyska mocne argumenty w walce o prestiżową nagrodę.