Piłkarze z Łazienkowskiej z przerwy spowodowanej pandemią wrócili w formie, ale po trzech zwycięstwach mechanizm się zaciął. Legia w pięciu ostatnich spotkaniach zdobyła pięć punktów, a po starciu z Lechem trener Legii Aleksandar Vuković przyznał, że rywale na sukces zasłużyli. Jego zespół obudził się w Poznaniu dopiero po przerwie, ale gryzienia trawy i frontalnych ataków na bramkę Mickeya van der Harta wcale nie było.
Kibicom mógłby stanąć przed oczami obrazek z poprzedniego sezonu, kiedy Legia w rundzie mistrzowskiej także punktowała opornie i ostatecznie przegrała tytuł z czterokrotnie biedniejszym Piastem Gliwice, ale teraz powtórka to science fiction, bo warszawiakom do sukcesu brakuje zaledwie jednego punktu. Może zawodnicy Vukovicia rywalom w tabeli nie uciekają i po tytuł zmierzają w żółwim tempie, ale pościgu nie ma.
Lechici doczekali się swojego małego szczęścia, bo w tym sezonie już dwa razy z Legią przegrali, choć nie czuli się na boisku słabsi. Niektórym pewnie spadł kamień z serca, a trener Dariusz Żuraw podczas konferencji prasowej odetchnął: „W końcu!”. Jego podopieczni wygrali szlagier, choć z powodu kartek na trybunach usiadł Duńczyk Christian Gytkjaer.
To była oda do młodości, bo gole strzelali 22-letni Kamil Jóźwiak i Jakub Kamiński, który dopiero miesiąc temu wkroczył w dorosłość. Zawodnicy Lecha mieli przed kim prężyć muskuły, bo na mecz akredytowali się przedstawiciele Manchesteru United, Southampton i Anderlechtu. Zagraniczni goście zobaczyli lepsze oblicze Ekstraklasy: takie, gdzie są emocje, przyzwoita piłka oraz kilku utalentowanych, miejscowych graczy.
Polaków na ławce tradycyjnie trzymał trener Cracovii Michał Probierz. Mecz w Gdańsku w podstawowym składzie rozpoczął tylko Sylwester Lusiusz, ale nie przeszkodziło to drużynie Probierza w pokonaniu Lechii. Gospodarze wcześniej wygrali trzy spotkania z rzędu, więc teraz – zgodnie z ekstraklasową logiką – boleśnie przegrali.