Dla Ronaldo gol z drugiej części gry był dwunastym w trzynastym meczu tej Ligi Mistrzów. Jedenastego strzelił jeszcze przed przerwą, ale był to jeden z nielicznych przebłysków mistrzów Hiszpanii w pierwszych 45 minutach. Portugalczyk długo irytował się na sędziego, jakby miał pretensje, że nie karze rywali czerwoną kartką tylko za to, że próbowali mu przeszkadzać, aż w końcu dopiął swego, uderzył zza pola karnego i dał Realowi prowadzenie.
Wyzwanie w wyścigu na piękne bramki szybko podjął jednak Mario Mandżukić. Siedem minut po trafieniu Ronaldo strzelił gola, nawet nie patrząc w stronę Keylora Navasa, stojąc tyłem do bramki, nad swoją głową i nad rękoma nieskutecznie interweniującego bramkarza. Spotkanie w Cardiff było pierwszym w historii Ligi Mistrzów finałem rozgrywanym pod zasuniętym dachem, a gol napastnika Juventusu był jak przeniesiony z rozgrywek halowych. Do tego dość niebezpieczny, bo pod dachem nie da się odpalać fajerwerków. Nawet jeśli o dobrej grze Juventusu w pierwszej połowie szybko się zapomni, ta bramka przejdzie do historii jako jedna z najpiękniejszych.
Nikt nigdy nie powiedział, że Mandżukić jest słaby, ale ciągle mu czegoś brakowało. Mógł pomóc Bayernowi Monachium w wygraniu Ligi Mistrzów w 2013 roku, strzelić nawet gola w finale, jednak kiedy do klubu przyszedł Robert Lewandowski, Chorwatowi kazano pakować mandżur, bo tak chciał nowy trener – Pep Guardiola. Mandżukić był piłkarzem-lekarstwem dla drużyn, które w braku skutecznego napastnika upatrywały porażek w decydującym meczu o tytuł najlepszej w Europie. Do Bayernu trafił, gdy klub z Monachium przegrał finał w 2012 roku z Chelsea, do Atletico Madryt, które leczyło się po przegranej z Realem – w 2014 roku, Juventus wzmocnił rok później. Włosi właśnie szukali kogoś do ataku po tym, jak przegrali finał Ligi Mistrzów z Barceloną.
Smutek Buffona
Mandżukić nie wydawał się piłkarzem pierwszego wyboru. Zawodowo wypełniał luki i łatał dziury. Miał proste zadania, przykładał nogę, kończył akcje, zdobywał gole. W Juventusie trener Massimiliano Allegri wymyślił go jednak na nowo. W tercecie z Gonzalo Higuainem i Paulo Dybalą trafił na lewą stronę. Ze środka boiska zepchnięto go siłą i kazano uczyć się nowego rzemiosła. Chłonął wiedzę, zaczął harować na całym boisku, ale to nie wystarczyło, by pomóc Juventusowi w odrobieniu strat. Nie pomógł też Dybala, w którym wielu dopatruje się następcy Leo Messiego. Młody Argentyńczyk zagrał piłkę podwórkową, przygniótł go ciężar presji i odpowiedzialności, ale jeszcze ma czas, by zabłysnąć.
To nie był finał na wyczekanie. Nikt nie sprawdzał możliwości przeciwnika, nikt nie szacował swoich sił, walczono z otwartymi przyłbicami. Gra była otwarta i szybka, akcje przenosiły się spod jednej pod drugą bramkę. Juventus chciał zagrać pięknie, ale jedyne, co po sobie w Cardiff zostawił pięknego, to wspomnienia. Klub z Turynu posiadł trudną umiejętność przegrywania, do finału Pucharu Europy dochodził już dziewięć razy, w sobotę przegrał po raz siódmy. Stracił cztery gole w jednym meczu, podczas gdy przez całą drogę do finału tylko trzy. Ostatnio cztery razy w jednym spotkaniu obrona Juventusu dała się nabrać w 2013, kiedy grała w lidze z Fiorentiną.
Buffon, lat 39, pozostał bez najcenniejszego klubowego trofeum w Europie, po ostatnim gwizdku w Cardiff żal było na niego patrzeć, bo takiemu mistrzowi puchar powinno przyznać się za zasługi. Buffon musi walczyć dalej. – Awansowaliśmy do finału, bo z meczu na mecz graliśmy coraz lepiej. W finale nie potrafiliśmy zrobić jednak kolejnego kroku. Piłka nożna jest piękna, bo wszystko może się zdarzyć, jednak dla nas w Cardiff nie zdarzyło się nic dobrego. Spokojnie, wygramy jeszcze Ligę Mistrzów, zostaję w Juventusie – powiedział po meczu trener Allegri.