To miał być jeden z najbardziej ekscytujących finałów. I taki właśnie był. Pełen ludzkich historii, które będziemy wspominać latami.
Zinedine Zidane twierdził, że jego piłkarze muszą być w Kijowie przygotowani na cierpienia, ale w sobotni wieczór cierpieli głównie rywale. Najbardziej Loris Karius. Bramkarz Liverpoolu przez cały sezon był solidnym punktem drużyny, średnio co drugi mecz w Premier League i Lidze Mistrzów kończył z czystym kontem. W sobotę puścił trzy gole, dwa z nich w sposób niewytłumaczalny.
Bo jak wytłumaczyć fakt, że zamiast wybijać piłkę daleko od bramki, wznawia grę podaniem ręką do najbliższego obrońcy, zapominając, że przed sobą ma Karima Benzemę (piłka odbiła się od wystawionej nogi Francuza i wpadła do siatki). Chwilowym zaćmieniem, nerwami, z którymi w spotkaniach o stawkach nie radzą sobie często najwybitniejsi, a może jakimiś rodzinnymi problemami? Kiedyś pewnie się dowiemy. Taki błąd potrafi odebrać ochotę do gry każdemu.
Karius próbował się pozbierać, ale sytuacja, w której nie złapał piłki po strzale Garetha Bale'a zza pola karnego, pokazała, że jest całkowicie rozbity psychicznie. Pocieszali go kibice, pocieszali koledzy z zespołu i przeciwnicy. Ze smutkiem patrzyło się na spacer Kariusa wzdłuż trybuny zajmowanej przez fanów Liverpoolu. Zalany łzami Niemiec wykonywał przepraszające gesty, miał świadomość, że ten wieczór mógł wyglądać zupełnie inaczej.
Liverpool od początku narzucił szybkie tempo i spychał Real do defensywy. Wiedział, że tylko tak można przeciwstawić się obrońcom trofeum. Cały plan runął po pół godzinie, gdy z boiska musiał zejść Mohamed Salah. Sergio Ramos sprowadził Egipcjanina do parteru w taki sposób, by ten nie miał możliwości asekuracji. Salah upadł na bark, próbował wrócić na murawę, ale kiedy po chwili położył się na ziemi, było już wiadomo, że tego meczu nie dokończy. Pierwsze diagnozy były niepokojące, BBC informowała, że może nie pojechać na mundial, ale sam piłkarz po badaniach przekazał rodzinie, że takich obaw nie ma.