Tylko rok trwała przygoda Sandecji Nowy Sącz z ekstraklasą. W tym czasie zespół rozegrał 22 kolejne mecze, w których nie wygrał ani razu, co nie miało precedensu w lidze. Sandecja ustanowiła także rekord bardziej kuriozalny, i to w perspektywie światowej – żadnego z meczów w ekstraklasie nie rozegrała na swoim stadionie, żadnego nie rozegrała nawet w swoim mieście.
Klub z Nowego Sącza jest jednym z najstarszych w Polsce, powstał w 1910 roku, ale w maju 2017 roku po raz pierwszy awansował do najwyższej ligi. Już wtedy było jasne, że stadion nie spełnia wymogów licencyjnych. Władze miejskie zapowiedziały, że nowy obiekt zostanie wybudowany w trybie natychmiastowym. Odpowiednie dokumenty zostały przedstawione także przed Komisją Licencyjną i dzięki temu Sandecja została dopuszczona do gry w ekstraklasie.
Prezydent Nowego Sącza twierdził, że w rundzie wiosennej zespół będzie grał przed własnymi kibicami. Jesień miał spędzić w gościach w Niecieczy. Tymczasem dopiero w lutym 2018 roku – kilka dni przed obiecanym terminem oddania nowego obiektu – rozpisano przetarg na jego budowę, a drużyna, najpierw prowadzona przez Radosława Mroczkowskiego, a następnie przez Kazimierza Moskala, cały sezon spędziła na tułaczce do wsi w Małopolsce oddalonej o 75 kilometrów od Nowego Sącza.
Prędzej czy później musiało do tego dojść, w sobotniej kolejce terminarz tak się ułożył, że zarówno Sandecja, jak i klub z Niecieczy miały zagrać domowe mecze tego samego dnia o tej samej porze. Nie było innego wyjścia i Sandecja musiała udać się w jeszcze dalszą podróż do odległego o ponad 100 kilometrów Mielca, by tam przypieczętować swój spadek z ekstraklasy.
Rywalem była Cracovia, która już dawno utrzymanie sobie zapewniła. Michał Probierz ostatnie mecze w tym sezonie traktuje bardziej jako przygotowanie do kolejnego – w podstawowym składzie w Mielcu pojawił się chociażby 20-letni bramkarz, 17-letni skrzydłowy, a z ławki wszedł 18-letni pomocnik. Mimo to Sandecja przegrała 0:1 i nie wykorzystała znakomitej szansy, by swoją agonię jeszcze przedłużyć. W 57. minucie Maciej Małkowski fatalnie wykonał rzut karny, a Adam Wilk złapał piłkę.