To będzie bardziej realne w 2024 roku, po dołożeniu kolejnego miejsca w ścieżce mistrzowskiej?
Tak, a do tego czasu oczywiście jak najwięcej musimy grać w Europie. Nawet w Conference League, którą ja uznaję za szansę, by zdobywać punkty w rankingu UEFA i jako klub oraz liga piąć się w górę.
Co jest najważniejsze w Lidze Konferencji z polskiego punktu widzenia?
Punkty. Pieniądze też. Nie są one przesadnie wielkie, ale to podstawowy poziom tego, co było dotąd w Lidze Europy. Można liczyć, że polski klub zarobi w Lidze Konferencji jakieś 4–5 milionów euro. Tyle mniej więcej dostaje w Polsce za cały sezon klub z czołówki ekstraklasy, więc naprawdę jest o co grać. Jeśli mielibyśmy dwa, trzy kluby regularnie grające w Lidze Konferencji, to za chwilę będziemy w rankingu lig UEFA w okolicach 15. miejsca. Pokazał to przykład Szkocji, gdzie przez lata o puchary grał tylko Celtic, a gdy w ostatnich sezonach dołączyli Rangersi to ranking ligi wystrzelił w górę, a to ma wielkie znacznie.
Jaki ma pan w Legii plan do roku 2024?
To plan, który realizuję, od kiedy jestem właścicielem. Miałem nadzieję, że będzie można to robić regularnie, grając w europejskich pucharach, co by pomogło i przyspieszyło pewne rzeczy. Nie udało się. Ale budujemy fundamenty, już zrobiliśmy bardzo dużo. Nasza nowa baza treningowa, akademia, system szkolenia, sposób selekcji zawodników, to już jest na odpowiednim poziomie. Jesteśmy dziś na Księżycu w porównaniu z tym, co było cztery lata temu. Oczywiście przeciętny kibic powie: „A na cholerę mi te wasze systemy, wtedy graliśmy w Europie, a teraz nie"...
Tak powie.
Ja to rozumiem, ale europejski futbol bardzo się zmienił w ostatnich latach i musieliśmy nadganiać. Nie ma możliwości, by bez fundamentów osiągać sukcesy. Przez brak gry w Europie musieliśmy pozbywać się zbyt wcześnie zawodników, których nie chcieliśmy jeszcze puszczać. Przykładem jest oczywiście Michał Karbownik. Cały czas ciąży na nas presja wygrania mistrzostwa i podejmowaliśmy decyzje, które były związane z tą presją. Chodzi mi o zatrudnianie i zwalnianie trenerów. W normalnym biznesie powiedziałbym: „Daję sobie dwa lata na reorganizację". W Legii nie mogę jednak powiedzieć, że odpuszczam walkę o tytuł. Połączenie tych wszystkich rzeczy jest trudne, ale sądzę, że jesteśmy naprawdę na ostatniej prostej. Oczekuję i wierzę, że już będzie tylko lepiej.
Czesław Michniewicz został zatrudniony, by dać w końcu Legii puchary?
To jest taktyk i analityk, kogoś takiego ewidentnie potrzebujemy. Miałem nadzieję że Aleksandar Vuković i jego sztab zdołają się tego nauczyć, że szybciej zdobędą to doświadczenie. Vuko miał wielką charyzmę, zrozumienie klubu, ale puchary przegraliśmy nie dlatego, że mieliśmy słabszy zespół na boisku, tylko dlatego, że nie byliśmy wystarczająco przygotowani od strony taktycznej. Przyjechał Henning Berg z Omonią Nikozja i widać było, że on ten mecz rozegrał wcześniej w głowie. Wiedział o nas wszystko, jakie mamy słabości, wiedział jak przykryć słabości swojej drużyny. Trener Michniewicz pomimo tego, że ma duże doświadczenie, chce się uczyć. W europejskich pucharach jednak nie grał. Tu jest największy znak zapytania. Ale wierzę, że jego podejście, otwarta głowa i właśnie te kwestie taktyczne spowodują, że z naszą jakością piłkarską awansujemy do pucharów. Bo my tę jakość mamy.
Czyli nie ma pan już przygotowanego na wrzesień kolejnego szkoleniowca? Tak by tradycji stało się zadość?
Ostatnia rzecz, która jest Legii potrzebna to kolejna wymiana trenera. Żeby jednak była jasność: w Legii zawsze będzie presja. Ja też ją tworzę. Ja chcę tytułu, chcę awansu do Europy.
Conference League pana zadowoli?
Oczywiście że nie, ale z drugiej strony, jeżeli w tym roku byśmy tam wylądowali, to bym powiedział: ok, nie ma tragedii. Pierwszy krok, jedziemy dalej. Oczywiście marzę o Lidze Mistrzów, ale uważam, że mamy realne szanse powalczyć o Ligę Europy i traktuję to jako cel.