Ta historia mogła się skończyć inaczej. Jak na Tottenham przystało. Nazwa klubu przez lata była synonimem słowa „pech". Kilka pokoleń kibiców wychowało się w przekonaniu, że Tottenham to technicznie doskonali, eleganccy piłkarze, jak: Jimmy Greaves, Gary Lineker, Paul Gascoigne czy Glenn Hoddle, których prowadzą słabi trenerzy, nieudolni prezesi, sędziują im kiepscy arbitrzy, a gdy przychodzi najważniejszy moment, to ktoś się pośliźnie, jak w kiepskiej komedii, albo strzeli samobója.
Pierwszy mecz Ligi Mistrzów na nowym, pięknym, stadionie Tottenhamu, pierwszy mecz „nowej ery", mógł się potoczyć zgodnie z tym stereotypem. Już na początku sędzia podyktował rzut karny za zagranie piłki ręką przez Danny'ego Rose'a. I był to karny bardzo tottenhamowy. Anglik został trafiony piłką w ramię, kiedy wykonał wślizg. Od tego sezonu UEFA jest wyjątkowo wyczulona na zagrania dłonią w polu karnym. Piłkarze City nie domagali się jedenastki, tuż po zdarzeniu żaden z zawodników Tottenhamu nie rzucił się do arbitra, by mu tłumaczyć, że to był przypadek. Grali dalej i dopiero gdy piłka wyszła na aut, okazało się, że sędzia chce jednak obejrzeć powtórkę tej akcji na monitorze.
Na szczęście dla Tottenhamu rzut karny wykonywany przez Sergio Aguero obronił Hugo Lloris. Gdyby to Manchester City jako pierwszy zdobył gola, wielce prawdopodobne, że premierowego zwycięstwa w Lidze Mistrzów na nowym stadionie by nie było, a tak można ogłosić nastanie nowej ery. Chociaż wiadomo, że to wciąż jeszcze określenie mocno na kredyt i nie do końca uzasadnione. Ale nawet i przy okazji otwarcia „nowej ery" nie dało się uniknąć tottenhamowego pecha (kontuzja kapitana i najlepszego strzelca, Harry'ego Kane'a, eliminująca go z gry być może nawet do końca sezonu). Ale kibice od wtorku wieczorem wierzą, że ten etap już za nimi.
Trener Mauricio Pochettino stawia sprawę jasno. Jeszcze przed pierwszym meczem na nowym obiekcie (wygrana 2:0 z Crystal Palace w ubiegłym tygodniu) mówił, że od teraz Tottenham jest wśród „największych klubów świata" i musi porzucić raz na zawsze dotychczasową mentalność. Naciskany przez dziennikarzy, by skonkretyzował swoje myśli, Pochettino uciekał w banały. – Nie jesteśmy już w naszym starym ośrodku treningowym, nie jesteśmy już na 36-tysięcznym White Hart Lane. Musimy się zachowywać jak najwięksi, porównywać się z Realem, Barceloną czy Juventusem.
W pierwszej kolejności chodzi mu o to, by Tottenham zaczął wydawać pieniądze na gwiazdy. Bo do tej pory Argentyńczyk musiał być – szczególnie jak na futbolową Anglię – bardzo oszczędny. Większość pieniędzy pochłaniała budowa stadionu, który okazał się znacznie droższy niż planowano (kosztował ponad miliard funtów). Przeciągała się w nieskończoność – obiekt miał być gotowy na początku tego sezonu. Właściciel Kogutów Daniel Levy czekał na tę chwilę 18 lat. Ponoć każdego szczegółu doglądał osobiście – począwszy od wyboru krzesełek, na pisuarach skończywszy.