Nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów, ale to on, a nie Zinedine Zidane, który poprowadził Real do trzech triumfów z rzędu, został uznany niedawno za najlepszego trenera dekady.
Wybór Międzynarodowej Federacji Historyków i Statystyków Futbolu (IFFHS) może budzić wątpliwości, bo Simeone w pokonanym polu zostawił także Pepa Guardiolę, Juergena Kloppa i Jose Mourinho – trenerów na pewno bardziej medialnych i pożądanych przez pracodawców, ale również bardziej utytułowanych.
Simeone przez prawie dziesięć lat pracy w Madrycie zdobył siedem trofeów. Rzeczywiście: nie są to liczby działające na wyobraźnię, ale z klubu, który był hiszpańskim średniakiem, uczynił prymusa europejskiego futbolu. Miał być strażakiem ratującym Atletico przed spadkiem, a pod jego wodzą drużyna zaczęła regularnie występować w Lidze Mistrzów, dwukrotnie dotarła do finału (2014, 2016 – porażki z Realem po dogrywce i po rzutach karnych), dwa razy wygrała także Ligę Europy (2012, 2018), a w Hiszpanii zdołała przerwać duopol Królewskich i Barcelony.
W życiu trzeba wierzyć
Od pierwszego tytułu Atletico za kadencji Argentyńczyka mija siedem lat, konkurenci zmagają się ze swoimi problemami, a wojownicy Simeone – choć też nie wszystko idzie po ich myśli – praktycznie od początku sezonu prowadzą w wyścigu o mistrzostwo. Mimo ostatniej wyjazdowej wpadki z Getafe (0:0) wciąż mają kilka punktów przewagi nad Realem i Barceloną. – Gonią nas potwory. Nie poniosą już żadnej porażki – ostrzega Simeone.
Ale nawet gdyby ten wyścig nie skończył się dla jego zawodników szczęśliwie, nie zamierza rozdzierać szat. – Trofea są ważne, ale dla mnie największą nagrodą są postępy, jakie robią piłkarze – powtarza i stara się ich przekonać, że w futbolu jak na wojnie: nie zawsze wygrywają najlepsi, czasem górą są ci, którzy wykazują większą determinację.