– Jest tylko jedna drużyna, która może zagrozić Liverpoolowi – twierdzi Dietmar Hamann. – Tą drużyną jest Bayern.
Były pomocnik obu klubów uważa, że mistrzowie Niemiec zrobili duży postęp, odkąd w ubiegłym sezonie zostali wyeliminowani przez Anglików już w 1/8 finału. Początek roku rzeczywiście może napawać kibiców z Monachium optymizmem. Bayern wygrał siedem z ośmiu ostatnich meczów w Bundeslidze, strzelając w nich aż 27 goli. Ale faworytem bukmacherów jest nadal Manchester City.
Arabska rewolucja
Wysokich notowań drużyny Pepa Guardioli nie zmienia nawet fakt, że na jej drodze stanie Real. Dodatkową motywacją może być kara UEFA za złamanie zasad Finansowego Fair Play. Po wykluczeniu klubu z europejskich pucharów na dwa kolejne sezony triumf w Champions League nabiera nowego znaczenia. Jeśli odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu nie przyniesie rezultatu, a piłkarzom znów powinie się noga na boisku, możemy być świadkami arabskiej rewolucji.
Nietrudno sobie wyobrazić, że szejkowie z Abu Zabi stracą cierpliwość, spakują walizki wypchane pieniędzmi i przeniosą interes w inne miejsce. Jeszcze łatwiej w sytuacji, gdy szatnię opuszczają po kolei wszystkie gwiazdy, których kontrakty mają być renegocjowane, a pensje zmniejszone.
Od kilku lat właściciele City się przekonują, że pompowanie w klub petrodolarów to za mało, by zbudować futbolową potęgę, która będzie rozdawać karty nie tylko w Anglii. W Manchesterze niby niczego nie brakuje, są świetni zawodnicy i ceniony trener, a i tak od 2016 r. barierą nie do przeskoczenia pozostaje ćwierćfinał. Guardiola miał być gwarancją sukcesu, wprowadzić zespół w nowy wymiar, ale po nieudanych próbach w Bayernie i ponad trzech latach pracy na Etihad rozumie doskonale, że projekty wyglądające ładnie na papierze w rzeczywistości nie są tak proste do zrealizowania.