Lech Kulwicki, legendarny środkowy obrońca Lechii i zdobywca Pucharu Polski w roku 1983, wrzucił na Facebooka film pokazujący cudownego karego konia, który na białym śniegu biegnie, wierzga, rozwiewa w galopie grzywę i ogon, słowem – prezentuje się fantastycznie. „Tak wiosną będzie wyglądała Lechia, a skończy się to tytułem mistrza Polski" – napisał Kulwicki.
Dodał również, że Lechia „czarnym koniem" już nie jest, bo przecież prowadzi w tabeli z przewagą trzech punktów nad Legią. To jest niewątpliwie argument, ale trzy punkty to tylko jeden mecz. Już w niedawnych czasach Piotra Nowaka Lechia prowadziła wiosną w tabeli i cały Gdańsk był przekonany, że biało-zieloni osiągną metę jako pierwsi.
Tak się nie stało, Lechia jeszcze nigdy nie zdobyła tytułu mistrza, a Lech Kulwicki jest przedstawicielem pokolenia, które wygrywało jako ostatnie. Kiedy lechiści zdobyli w Piotrkowie Trybunalskim Puchar Polski, byli traktowani w całym kraju jako klub Solidarności. Wracali do Gdańska jak bohaterowie, bo to działo się tuż po zniesieniu stanu wojennego.
Od tamtej pory minęło 36 lat, a Lechia wciąż czeka. Można odnieść wrażenie, że tym razem, nie tylko matematycznie jest bliżej tytułu niż kiedykolwiek wcześniej. Jako jedyny klub z czołówki nie zmieniła zimą składu (nie brakuje głosów, że ta powściągliwość została wymuszona przez brak pieniędzy i zaległości finansowe wobec piłkarzy). Oddanie Sławomira Peszki (do Wisły Kraków) i Ariela Borysiuka (do Wisły Płock) to pozbycie się balastów. Oni już jesienią praktycznie nie grali. Natomiast problemem może stać się druga poważna kontuzja Rafała Wolskiego.
To, co w tym klubie nowe, to stabilizacja, wymuszona lub nie. Do niedawna Lechia jak opętana kupowała i sprzedawała zawodników oraz zmieniała trenerów. Teraz tego nie ma, a Piotr Stokowiec jest jednym z najlepszych trenerów w Polsce. Pracuje w Gdańsku już rok, co jak na tamtejsze (ale i krajowe) standardy jest nietypowe. Średnia pracy trenera w lidze to kilka miesięcy. W tym sezonie zmian było na szczęście mniej.