Decyzję Boniek podjął jednoosobowo. – Miałem dwa miesiące na przeanalizowanie sytuacji. Nic więcej nie powiem. Konferencję w tej sprawie zwołaliśmy na czwartek. Jest mi przykro – powiedział „Rz" prezes PZPN.
18 maja ubiegłego roku związek miał inne zdanie: – Postanowiliśmy przedłużyć kontrakt z Jerzym Brzęczkiem do końca 2021 roku, bo mamy pełne zaufanie do selekcjonera i prowadzonej przez niego reprezentacji – powiedział wtedy Boniek.
W umowie znalazły się dwie klauzule. Pierwsza mówiła o możliwości rozwiązaniu umowy w sierpniu 2021 roku, kiedy po wyborach miejsce Bońka zajmie nowy prezes i być może będzie miał inną wizję prowadzenia kadry. Druga stwierdzała, że umowa może zostać przedłużona do 31 grudnia 2022 roku, ale to zależeć będzie od wyniku na Euro.
Polowanie z nagonką
W rozmowie z „Rz" prezes nie wyjaśnił, czy jest mu smutno dlatego, że odwołał selekcjonera, którego sam wybrał i do niedawna bezdyskusyjnie popierał, czy dlatego, że nie może na razie nic na temat zwolnienia powiedzieć. Te dwa miesiące to tyle, ile upłynęło od ostatnich meczów reprezentacji w Lidze Narodów. 15 listopada Polska przegrała z Włochami 0:2 w Reggio Emilia, a 18 listopada z Holandią w Chorzowie 1:2.
Po tych meczach nasiliła się krytyka trenera i drużyny. Zarzucano jej słabą skuteczność, brak stylu. Na selekcjonera polowano od dawna, ale wówczas nagonka przyspieszyła. Odwołania Brzęczka domagało się wielu dziennikarzy i byłych reprezentantów. Jesienią był już podobno gotowy scenariusz. Gdyby drużyna przegrała dwa mecze, a młodzieżówka Czesława Michniewicza wygrała, to właśnie on miałby zająć miejsce Brzęczka.