Kiedy rozpoczynały się rozgrywki, Warta Poznań z najmniejszym budżetem w ekstraklasie (10 mln zł), skazywana była na spadek. Być może takie opinie były też efektem prawie dziewięcioletnich rządów Izabelli Łukomskiej-Pyżalskiej, która kierowała Wartą, nie mając po temu kompetencji, aż doprowadziła ją do ruiny. Szczęśliwie latem 2018 r. klub przejął Bartłomiej Farjaszewski. Też biznesmen, tylko inny.
Warta zakończyła sezon tuż za podium. Bez pieniędzy, bez wielkich nazwisk, bez swojego stadionu (mecze jako gospodarz musiała rozgrywać w Grodzisku Wielkopolskim), w większości z polskimi zawodnikami i w całości polskim sztabem trenerskim. Piotr Tworek, który jako trener zadebiutował w ekstraklasie w wieku 45 lat, odniósł wielki sukces.
Oparł drużynę na Łukaszu Trałce, którego w roku 2019 Lech nie zatrzymywał (delikatnie mówiąc). 36-letni piłkarz przeniósł się więc do Warty i awansował z nią do ekstraklasy. W ostatniej kolejce przeciw Cracovii rozgrywał 400. mecz w lidze. Po jego podaniu padła bramka dająca Warcie zwycięstwo w Krakowie, pierwsze od roku 1939. To jak najlepiej świadczy o Trałce. A o poziomie ligi?
Dowodem paradoksu, który trudno zrozumieć, jest sytuacja Lecha, czyli klubu z tego samego miasta. Ma budżet siedmiokrotnie wyższy niż Warta, stadion na 40 tys. widzów, stabilny sztab osób zarządzających i dobrych zawodników oraz najliczniejszą w ekstraklasie grupę zdolnych młodych piłkarzy. To wszystko w roku 2020 przyniosło sukces w postaci wicemistrzostwa kraju i gry w fazie grupowej Ligi Europy.
Minęło kilkanaście miesięcy, a Lech z czołówki spadł do drugiej kategorii i nie zmienił tego wyłącznie zimowy transfer Jakuba Modera do Brighton.Udział w rozgrywkach ekstraklasy i europejskich, z podróżami w warunkach pandemii, to dla polskiego klubu za duża dawka? Nadmierna pewność siebie? Skoro już grali w Europie, to im się wydawało, że w Polsce nawet bez przykładania się będą w czołówce? Nie byłoby to podejście profesjonalne.