Dziesiąta drużyna ekstraklasy wygrała z liderem ligi belgijskiej. Ładnie to brzmi, bo Belgowie to trzecia reprezentacja świata. Ale w Charleroi nie ma reprezentantów Belgii, są natomiast gracze z egzotycznych krajów (m.in. Ryota Morioka, Japończyk, znany z występów w Śląsku Wrocław). Przez pół godziny gra była dość wyrównana - gospodarze mieli nieznaczną przewagę, lechici jak gdyby przyzwyczajali się do warunków i poznawali przeciwnika. A Belgowie grali chaotycznie, długimi podaniami, z których rzadko wynikało dla nich coś korzystnego. Trzykrotnie doszli do sytuacji strzeleckich, ale we wszystkich przypadkach pudłowali.
Mecz zmienił się w 33. minucie. Po podaniu Tymoteusza Puchacza z prawej strony piłkę za polem karnym otrzymał Dani Ramirez, piłka po jego strzale odbiła się od obrońcy i wpadła do bramki.
Zaskoczeni Belgowie stanęli i niewiele brakowało, a Jakub Kamiński strzeliłby drugą bramkę. Po chwili gospodarze po kontrze trafili piłką w słupek. Na nic więcej w tej połowie nie było ich stać. Wiarę stracili wraz ze stratą drugiego gola. Tym razem lechici przeprowadzili akcję prawą stroną, a po dośrodkowaniu Puchacz strzelił w dolny róg z odległości około 25 metrów.
Lech pilnował wyniku, a gospodarze nie wykorzystali nawet rzutu karnego w 50. minucie. Strzał Irańczyka Kaveha Rezaiego obronił Łukasz Bednarek. Kiedy wydawało się, że Charleroi już się nie podniesie, sześć minut później Senegalczyk Mamadou Fall strzałem z bliska zdobył bramkę na 1:2.
Od tej pory gra się wyrównała, obydwie drużyny miały swoje szanse. Czerwoną kartką został ukarany stoper Lubomir Satka i przez osiemnaście minut Lech musiał grać w dziesiątkę. W 79. minucie, po rzucie wolnym i obronie Bednarka piłka odbiła się od słupka. Kilka minut później trafiła w poprzeczkę bramki Lecha. Ostatecznie, mimo coraz większej przewagi gospodarzy, wynik już się nie zmienił. W doliczonym czasie, po kontrze Kamiński biegł sam na bramkę, minął goalkipera, ale potknął się w polu karnym, zalanym padającym od wielu minut ulewnym deszczem. Lech awansował do fazy grupowej - trudno dziwić się ogromnej radości piłkarzy i trenera Dariusza Żurawia.