I to się w pełni udało. Do spotkania z Włochami, które już za cztery dni w Gdańsku, Polacy przygotowywać się będą w lepszych nastrojach, a tematem numer jeden na zgrupowaniu ma w końcu szansę stać się futbol.
Reprezentacja Polski strzeliła pięć goli (hat-trick Kamila Grosickiego) i efektownie pokonała przybyszów z północy. Tak wysokie zwycięstwo z finalistą przyszłorocznych mistrzostw Europy należy docenić. Nawet jeśli Finowie nie grali najmocniejszym składem i nawet jeżeli na mistrzostwa pewnie by się nie dostali, gdyby turniej nie rozrósł się do niespotykanych wcześniej rozmiarów.
Ale i Brzęczek nie wystawił swoich najlepszych piłkarzy. Robert Lewandowski oglądał spotkanie z trybun, szeroko uśmiechnięty i nagradzający swoich kolegów z kadry brawami. Miał co oklaskiwać – szczególnie w pierwszej połowie, w której koncertowo grał Grosicki.
Skrzydłowy West Bromwich Albion jest jednym z tych kadrowiczów, którzy od początku sezonu nie mieli miejsca w składzie drużyny klubowej. W czterech kolejkach Premier League tylko raz znalazł się w kadrze meczowej – w pierwszej serii spotkań. Później nie łapał się nawet na ławkę rezerwowych. Ale Grosicki to taki piłkarz, który w klubie może nie grać, może zawodzić, może nie notować goli ani asyst, ale gdy przychodzi do meczu reprezentacji, to na niego zawsze można liczyć. Reprezentacja miała w historii kilku zawodników, którzy świetnie prezentowali się w klubach, a za grosz nie potrafili swoich umiejętności pokazać, gdy zakładali biało-czerwoną koszulkę. Najbardziej jaskrawym przykładem pozostaje Krzysztof Warzycha – legenda Panathinaikosu, zdobywca ponad 240 goli dla klubu z Aten. W reprezentacji uzbierał ich raptem dziewięć. Grosicki to przykład sytuacji odwrotnej.
Trzy gole skrzydłowego WBA, to był to pierwszy hat-trick innego piłkarza reprezentacji Polski niż Robert Lewandowski od 2009 roku. Poprzednio taka sztuka udała się Euzebiuszowi Smolarkowi. Później trzy gole w jednym meczu potrafił ustrzelić już tylko snajper Bayernu. Aż do dziś.