Kurtyna poszła w górę i choć aktorów wciąż oklaskiwać można tylko przed telewizorami, już jeden z pierwszych spektakli usatysfakcjonował publiczność.
Ambicje Leeds, nowicjusza prowadzonego przez ekscentrycznego trenera Marcelo Bielsę i wracającego na salony po 16 latach przerwy, wykraczają daleko poza utrzymanie. Potwierdził to sobotni mecz na Anfield. Liverpool do 88. minuty musiał się bić o zwycięstwo. Duża w tym zasługa Mateusza Klicha, który strzelił gola na 3:3. Przedstawienie skradł jednak Mohamed Salah, to on postawił pieczęć na pierwszej wygranej mistrzów, wykorzystując rzut karny i kompletując hat tricka.
Czasy niepewne
Liverpool ubiegły sezon zakończył z 18-punktową przewagą nad Manchesterem City, ale trener Juergen Klopp przestrzegał przed nadmiernym optymizmem. Lista pretendentów do tronu bardzo się wydłużyła, mimo to na Anfield nikt nie uległ wyścigowi zbrojeń. W myśl zasady, że mistrzowskiej jedenastki się nie zmienia.
– Żyjemy w niepewnych czasach. Dla niektórych klubów to nie ma znaczenia, bo są własnością państw albo oligarchów. Można się poprawiać dzięki transferom, ale także dzięki treningom i konsekwentnej pracy. Nie zamierzamy być rozrzutni jak Chelsea – mówi Klopp.
Chociaż za wygranie Premier League Liverpool zarobił 175 mln funtów, sprowadzono dotąd tylko greckiego obrońcę Olympiakosu Pireus Kostasa Tsimikasa (za niecałe 12 mln). Zrezygnowano z walki o Timo Wernera, za którego Chelsea nie wahała się zapłacić 53 mln. Roman Abramowicz po zniesieniu zakazu transferowego rozbił bank, do Londynu trafili też Kai Havertz, Hakim Ziyech i Ben Chilwell. Kosztowali w sumie 230 mln, tyle w ciągu jednego okna nie wydał wcześniej nawet Manchester City.