Po kilkunastu dniach niepewności Barcelona wreszcie może odetchnąć z ulgą. - Nigdy nie poszedłbym się sądzić z klubem, który kocham - podkreślił Leo Messi w wywiadzie udzielonym portalowi goal.com.
Dla kibiców z Camp Nou ostatni tydzień był jak emocjonalny rollercoaster. Odkąd Messi wysłał do klubu faks, informując, że chce skorzystać z klauzuli pozwalającej mu na rozwiązanie umowy, przeżyli prawdziwe katusze.
Czytali, że ich gwiazdor jedną nogą jest już w Manchesterze City, że jego ojciec poleciał do Anglii negocjować transfer, a trener City Pep Guardiola był widziany w Katalonii. Spekulacje podsycał fakt, że Messi nie stawił się na przedsezonowych testach na koronawirusa, ani na pierwszych treningach. Koniec długoletniego związku z Barcą wydawał się bliski.
I tak by pewnie się stało, bo Argentyńczyk nie ukrywał, że ma już dość nieudolnych rządów szefów klubu, gdyby nie spór w sprawie zapisu w obowiązującym do przyszłego roku kontrakcie (czas na podjęcie decyzji dotyczącej odejścia) oraz znajdującej się w nim kosmicznej sumy odstępnego (700 mln euro).
Telenowela na razie dobiegła końca. Ale jeśli na Camp Nou nie dojdzie do niezbędnych reform, za rok nic nie stanie już Messiemu na przeszkodzie, by powiedzieć Barcelonie: do widzenia.