Okazało się, że ta niewyszukana taktyka sprawdzała się przez osiemdziesiąt minut. Legioniści walili przez ten czas głową w mur. Grali wolno, jednostajnie, mieli tyle samo pomysłów w ataku co Irlandczycy w obronie. Żadnych indywidualnych akcji, żadnych strzałów zza pola karnego. Trudno to było oglądać. Mimo przygniatającej przewagi Legia oddała w pierwszej połowie tylko jeden celny strzał. Goście po rzucie wolnym też.
W drugiej połowie zwiększyła się wprawdzie przewaga gospodarzy, ale na zmianę wyniku musieliśmy czekać aż do 81. minuty. Wtedy wprowadzony za Tomasa Pekharta Jose Kante strzelił zza pola karnego w dolny róg. Goście grali już wtedy w dziesiątkę po czerwonej kartce dla obrońcy Kirka Millara, dzięki czemu na boisku zrobiło się luźniej.
To był jedyny gol meczu. Jeszcze w słupek trafił Maciej Rosołek, a stracha napędził legionistom Christy Manzinga, również trafiając w słupek. Szczęśliwie goście mieli w końcówce więcej odwagi niż umiejętności, a Manzinga, z którym warszawscy obrońcy mieli problem wszedł na boisko na kwadrans przed końcem..
Szkoda więcej słów na taki mecz. Jeśli w następnym Legia nie zagra lepiej to pożegna się z marzeniami o Lidze Mistrzów.
Legia - Linfield Belfast 1:0
Gol: Kante 81.
Skład: Boruc - Karbownik, Jędrzejczyk, Wieteska, Mladenović - Wszołek, Slisz (46, Rosołek), Antolić, Gwilia - Luquinhas, Pekhart (69, Kante)