Od blisko dekady rozgrywki Serie A toczą się wedle sprawdzonego scenariusza. Konkurencja rzuca wyzwanie Juventusowi, ale za słowami nie idą czyny. Zamachu na tron próbował Milan, próbowały też Roma i Napoli, a w dobiegającym końca sezonie Atalanta, Inter i Lazio.
Nadzieje, że atak wreszcie się powiedzie, były spore. Interowi miał pomóc Antonio Conte – człowiek, który kładł fundamenty pod sukcesy Juve, Atalancie – ofensywne trio z Kolumbii i Słowenii (Duvan Zapata, Luis Muriel, Josip Ilicić). W Lazio najlepszy sezon w karierze notuje 30-letni Ciro Immobile i jeszcze przed pandemiczną przerwą rzymianie tracili do lidera z Turynu ledwie punkt.
Zakładnik sukcesu
Po restarcie dopadł jednak Lazio wirus niemocy (wygrało tylko cztery z dziesięciu meczów), a że punkty gubiły również Inter i Atalanta, to Juventus nawet z chwilowych kryzysów (trzy spotkania z rzędu bez zwycięstwa) wychodził obronną ręką.
Dziewiąte z rzędu mistrzostwo zasługuje na brawa i uznanie, w pięciu najsilniejszych ligach takiej serii jeszcze nie było, po piętach Starej Damie depcze Bayern (osiem tytułów), ale nie o bicie rekordów na krajowym podwórku tu chodzi.
Można powiedzieć, że Juventus, podobnie jak Bayern, stał się zakładnikiem własnego sukcesu. I w Turynie, i w Monachium triumf w lidze traktuje się dziś jak obowiązek, wyznacznikiem udanego sezonu jest wynik w europejskich pucharach. A w tym roku zapowiada się wyjątkowo trudny bój. Miejsca na błędy w Lidze Mistrzów nie będzie, jedna porażka i wracasz do domu.