Michel Platini miał sen. Sen, w którym żaden klub nie żyje ponad stan, nie popada w długi, nie zalega piłkarzom z wypłatami, a wszyscy grają według ustalonych reguł. W poniedziałek rano były szef Europejskiej Federacji Piłkarskiej obudził się z krzykiem.
UEFA straciła ogromną szansę, by pokazać, że jej Finansowe Fair Play (FFP) to nie tylko zbiór zasad spisanych na papierze. W lutym wydała najsurowszy dotąd wyrok, eliminując Manchester City z europejskich pucharów na dwa lata. Ale Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu (CAS) w Lozannie go uchylił i przywrócił klub sponsorowany przez szejków do Ligi Mistrzów.
– To nie był dobry dzień dla futbolu. Jeśli najbogatsi będą mogli robić, co im się podoba, trudno będzie z nimi rywalizować – komentuje trener Liverpoolu Juergen Klopp, a prowadzący Tottenham Jose Mourinho decyzję CAS nazywa haniebną. – Nie wiem, czy są winni czy nie, ale jeśli nie złamali prawa, to nie należy ich karać grzywną – zauważa Portugalczyk, który kilkanaście lat temu zaczął budować potęgę Chelsea opartą na majątku Romana Abramowicza.
Rosyjski oligarcha przybył do Londynu, jeszcze zanim w Manchesterze wylądowali szejkowie z Emiratów, a w Paryżu – z Kataru. Wprowadzone w 2011 roku FFP miało zatrzymać niebezpieczny wyścig zbrojeń, uzdrowić finanse klubów, uratować je przed długami i upadkiem. Założenia były szlachetne.
UEFA odpierała zarzuty, że przepisy ochronią bogatych, a biedni pozostaną biednymi. Przekonywała, że będą promować inwestycje w akademie i infrastrukturę. Szkolenie młodzieży czy budowę bazy treningowej wyłączono z kosztów, co miało być zachętą do wychowywania zawodników, zamiast przepłacania na transferach i wynagrodzeniach.