To historia o niedoszłym bankierze, któremu powierzono najpotężniejszy klub w Niemczech. O człowieku bez wielkiego doświadczenia trenerskiego, który w pierwszym niepełnym sezonie pracy w Monachium ma lepsze statystyki niż Pep Guardiola i Jupp Heynckes. Ich drużyny uznawane były za wzorzec, ale to zespół Hansa Dietera-Flicka lepiej punktuje (średnio 2,73 pkt), więcej biega i strzela (3,07 gola na mecz).
Gdy w listopadzie zastępował zwolnionego Niko Kovača, nic na to nie wskazywało. Nastroje w Monachium były minorowe. Po najwyższej porażce od dekady (1:5 we Frankfurcie) Bayern spadł poza podium Bundesligi, do prowadzącej w tabeli Borussii Moenchengladbach tracił cztery punkty. Od tego czasu przegrał jednak tylko dwa spotkania (jeszcze w zeszłym roku), obronił tytuł, jest w finale Pucharu Niemiec i wciąż ma szansę na triumf w Lidze Mistrzów.
Przyszły selekcjoner
– Kiedy byłem zawodnikiem, liczył się tylko sukces. Nieważne, czy wygrałeś 1:0 czy wyżej – wspomina Flick. – Dzisiaj samo zwycięstwo już nie wystarczy. Oczywiście na końcu jesteś rozliczany z trofeów. Ale rozumiem ambicje Bayernu, który chce dominować i wygrywać przekonująco.
Czasy, o których mówi, to lata 80. W Monachium spędził w sumie pięć sezonów. To był owocny okres, naznaczony czterema tytułami. Jak zauważa „Kicker”, Flick jest dopiero piątą osobą, która sięgnęła po mistrzostwo z tym samym klubem jako piłkarz i trener (wcześniej zrobili to Kovač i Franz Beckenbauer w Bayernie, Matthias Sammer w Borussii Dortmund i Thomas Schaaf w Werderze). Jest także trzecim szkoleniowcem po Beckenbauerze i Heynckesie, który wygrał ligę, obejmując zespół w trakcie sezonu.
Ci dwaj panowie mieli już jednak wtedy w swoim trenerskim CV triumf w mundialu (Beckenbauer) i Lidze Mistrzów (Heynckes). A Flick prowadził wcześniej samodzielnie tylko Hoffenheim – i to gdy drużyna występowała jeszcze w niższych ligach. O amatorskiej Victorii Bammental, w której po serii poważnych kontuzji kończył karierę, nie ma sensu wspominać.