Mecz w Warszawie rozpoczął się sensacyjnie. Już w pierwszej minucie, po podaniu Michała Nalepy w pole karne, gola dla gości strzelił Adam Danch.
Legia nie raz musiała odrabiać takie straty, ale tak szybko bramki nikt jej jeszcze nie wbił. Piłkarze Arki prawdopodobnie sami zostali zaskoczeni niespodziewanym sukcesem i nie bardzo wiedzieli co z nim zrobić. Drugi raz znaleźli się pod bramką, na którą strzelili dopiero po zmianie stron.
Rzadko przekraczali linię środkową, bo podrażniona Legia im na to nie pozwalała. Taka sytuacja stanowiła pewnego rodzaju test dla kandydata na mistrza. Legia zdobywa gole w urozmaicony sposób, ale kiedy dziesięciu przeciwników ustawia się w rejonach pola karnego, to niełatwo ich pokonać.
Gospodarze próbowali różnych sposobów. Tomas Pekhart trafił w poprzeczkę, sędzia mógł podyktować rzut karny za faul na Mateuszu Cholewiaku. Ale wyrównujący gol padł dopiero w 44. minucie - Marko Vesović podawał z prawej strony, a Paweł Wszołek trafił strzałem głową.
W drugiej połowie gospodarze osiągnęli jeszcze większą przewagę. Kiedy szybko strzelili drugą bramkę - po uderzeniu Wszołka piłka odbiła się od Adama Marciniaka - złapali charakterystyczny dla siebie rytm, jakim imponowali w poprzednim spotkaniu, z Wisłą w Krakowie.