Jeśli strzelasz 63 gole w kojarzonej z defensywą Serie A, nie powinno nikogo dziwić, że wbijasz cztery bramki w Champions League. A jednak to, co wyprawia Atalanta, nie przestaje zaskakiwać.
To miał być najważniejszy wieczór w historii klubu z Bergamo. Ale wszystko wskazuje, że taki wieczór dopiero nadejdzie. Piłkarze Gian Piero Gasperiniego, choć zrobili już wiele, wcale nie zamierzają się żegnać z rozgrywkami. Fakt, że bohaterem został nie żaden z trójki najlepszych strzelców (Josip Ilicić, Duvan Zapata, Luis Muriel), tylko Holender Hans Hateboer, który przed tym spotkaniem nie miał w tym sezonie ani jednego gola na koncie, świadczy o tym, jak duży potencjał drzemie we włoskiej ekipie. Bramka Denisa Czeryszewa daje Valencii nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone, ale zadanie czeka ją niezwykle trudne.
Atalanta pisze piękną historię podobnie jak inny debiutant w fazie pucharowej RB Lipsk. Zespół z byłej NRD zagrał w Londynie odważnie i bez kompleksów. Tak by nikt nie miał wątpliwości, że przyjechał tu po zwycięstwo. Wyjść na prowadzenie mógł już po dwóch minutach. Hugo Lloris sparował jednak uderzenie Angelino na słupek, a po chwili obronił dobitkę Timo Wernera.
Na bramkę Francuza sunął atakiem za atakiem, to właśnie postawie mistrza świata zawdzięczał Tottenham fakt, że po pierwszej połowie wciąż utrzymywał się remis. Ale nawet Lloris nie powstrzymał Wernera, gdy Niemiec ustawił piłkę na jedenastym metrze i z zimną krwią wykorzystał rzut karny. Młody napastnik miał w tym sezonie udział przy prawie połowie goli strzelonych przez drużynę sponsorowaną przez Red Bulla.
Bez kontuzjowanych Harry'ego Kane'a i Heung-Min Sona Tottenham cierpiał. Kilka zrywów w końcówce to było za mało, by myśleć o korzystnym wyniku. W ubiegłym roku londyńczycy zostali sprawcami jednego z najbardziej ekscytujących powrotów w historii Champions League (od 0:2 do 3:2 w półfinale z Ajaksem), ale wierzyć po środowym wieczorze, że są w stanie to powtórzyć, naprawdę ciężko.