To byłaby historia jak ze skeczów Monty Pythona, gdyby nie to, że finał był bardzo smutny. W pierwszym meczu w Warszawie Legia rozbiła Celtic 4:1, a mogła wyżej, bo Ivica Vrdoljak nie wykorzystał dwóch rzutów karnych. W rewanżu zwyciężyła 2:0, ale ostatecznie i tak odpadła. W końcówce spotkania na boisko wszedł bowiem Bartosz Bereszyński, zagrał pięć minut, niczego nie zwojował, ale ponieważ ciążyła na nim kara za czerwoną kartkę z poprzedniego sezonu, to wynik zmieniono na walkower 3:0 na korzyść Szkotów. Legia odpadła, rundę później także Celtic, którego z LM wypchnął słoweński NK Maribor.

Teraz wracają wspomnienia, bo przecież Rangers to najwięksi rywale Celtiku, który zaproponował Legii, że udostępni jej swoje boiska, by polska drużyna lepiej przygotowała się do meczu. Prezes Dariusz Mioduski pytany przez dziennikarzy przyznał, że Legia od czasów tamtych wydarzeń blisko współpracuje z Celtikiem, ale zaznaczył, że warszawski klub doskonale przygotowuje swój wyjazd i niczego nie potrzebuje.

Dla Legii starcie z legendarnym szkockim zespołem w ostatniej rundzie eliminacyjnej do LE to także zysk finansowy. - Przedwczoraj sprzedaliśmy 17 tys. biletów, w jeden dzień. Tego nie było za czasów Ligi Mistrzów. Warszawa jest głodna Legii, która gra z takimi przeciwnikami. Jak zobaczyłem tę parę, to od razu chciałem Rangersów. Możemy zagrać dobry mecz, to nie będą szachy, tylko gra w piłkę - mówi prezes Legii.

Zaznacza jednak, by nie pisać o ewentualnym wyeliminowaniu Szkotów, jako "być albo nie być" finansowym dla Legii. - Nie demonizujmy finansów. Gramy o to, żeby być tam, gdzie jest nasze miejsce. Szkoda mistrzostwa Polski, bo droga byłaby wtedy łatwiejsza. Mamy bardzo wymagającego przeciwnika ale nawet, jeśli teraz się coś stanie, to widzimy, gdzie idziemy. Pieniądze z kwalifikacji pokrywają koszty - mówi Dariusz Mioduski.

Pierwszy mecz z Rangers w czwartek w Warszawie, początek o 20:45. Rewanż tydzień później w Glasgow.