Trzeci mecz z rzędu i trener Aleksandar Vuković wystawił identyczny skład. Ta sama jedenastka rozpoczynała wygrany 2:0 mecz z Atromitosem i 1:0 z Zagłębiem Lubin. Najwięcej kontrowersji dotyczyło w ostatnich tygodniach Sandro Kulenovicia, 20-letniego, chorwackiego napastnika, który wybiega na murawę kosztem króla strzelców ekstraklasy sprzed dwóch sezonów i najlepszego strzelca Legii w poprzednich rozgrywkach - Carlitosa. W meczu z Rangersami Hiszpan znów nie pojawił się na boisku. To już drugi mecz z rzędu, który napastnik spędził tylko na rozgrzewce. Gdy w drugiej połowie ją rozpoczął, kibice zaczęli bić mu brawo, trenera to nie przekonało. Kilka minut po meczu wychodzący ze stadionu kibcie gromko skandowali przydomek Carlitosa.
Vuković twierdzi, że Kulenović wygrywa po prostu rywalizację z Hiszpanem, że nie ma w jego decyzjach drugiego dna a „siedzenie na ławce nie jest najgorszą rzeczą jaka się może przytrafić”. Tych tłumaczeń nie przyjmują jednak kibice, którzy wygwizdali młodego napastnika w meczu z Zagłębiem.
Po meczu z Rangersami występ Kulenovicia ciepło będą mogli wspominać co najwyżej fanatycy taktyki, bo wysoki napastnik spełniał bardzo pożyteczną rolę, dobrze naciskał obrońców rywala, a gdy trzeba było asekurował kolegów. W pewnym momencie pierwszej połowy to właśnie on wybijał piłkę z własnego pola karnego. Po godzinie gry, gdy ładną akcją popisał się Luquinhas, który podawał do niego w polu karnym, Kulenović już tradycyjnie zbyt długo składał się do strzału i został zablokowany.
O ile początek meczu był zaskakująco nerwowy w wykonaniu obu klubów – piłka nie spadała niemal na ziemię, była bezładnie przekopywana spod jednego pola karnego pod drugie – o tyle, gdy w końcu futbolówka przestała latać zawodnikom nad głowami, kontrolę przejęła Legia. Dość szybko się okazało, że owszem Rangers mają kilku niezłych zawodników, ale ich największym atutem w czwartkowy wieczór są jednak nazwa i historia. W Warszawie kibice oglądali rywala, który przyjechał do stolicy Polski przede wszystkim nie przegrać.
Niestety Legia nie była w stanie wiele zaoferować w ataku. Szczególnie w pierwszej połowie, gdy akcje ofensywne były wolne, schematyczne i angażowała się w nie zbyt mała liczba zawodników. Pierwszą dobrą okazję stworzyli gospodarze gdy sprzed pola karnego uderzał Luquinhas, ale McGregor zdołał piłkę odbić. Po pół godzinie gry przedarł się w pole karne Cafu, ale mocny strzał Portugalczyka znów odbił bramkarz Szkotów.
W drugiej połowie Vuković kazał swoim zawodnikom podejmować większe ryzyko, rozumiejąc, że Legia musi zdobyć gola. Już na początku drugiej połowy szansę miał Valerian Gwilia, ale po jego strzale piłka poleciała nad bramką.