To był jeden z najbardziej pasjonujących wyścigów w Premier League, chociaż bez tak nerwowego finiszu jak w sezonie 2011/2012.
Wówczas o mistrzostwo do ostatniej kolejki rywalizowały drużyny z Manchesteru. Piłkarze United musieli wygrać na wyjeździe z Sunderlandem i liczyć na to, że City nie pokonają u siebie Queens Park Rangers. Swoje zadanie zawodnicy Aleksa Fergusona wykonali, zwyciężyli 1:0, a w trwającym równolegle meczu zespół szejków niespodziewanie przegrywał 1:2. W drugiej minucie doliczonego czasu wyrównał jednak Edin Dżeko, a chwilę później na 3:2 strzelił Sergio Aguero i po 44 latach tytuł trafił do błękitnej części Manchesteru.
W niedzielę takiej dramaturgii nie było, choć City ponownie wystawili serca swoich kibiców na poważną próbę. Przez moment przegrywali 0:1 w Brighton. Ale znów sprawy w swoje ręce wziął Aguero. Argentyńczyk wyrównał, a jeszcze przed przerwą drugiego gola dołożył Aymeric Laporte. Wynik w drugiej połowie ustalili Riyad Mahrez i Ilkay Guendogan.
Liverpool pokonał Wolverhampton 2:0, ale to było za mało, by wyprzedzić City – pierwszą od dziesięciu lat drużynę, która sięgnęła po tytuł dwa razy z rzędu. Przed rokiem zrobiła to bez wysiłku, bo żaden z przeciwników nie wytrzymał jej tempa. Rozgrywki kończyła z 19 pkt przewagi nad United. Dziś Pep Guardiola mówi, że jego ekipa zawiesiła poprzeczkę tak wysoko jak Tiger Woods w golfie czy Usain Bolt w sprintach.
I Liverpool do tej poprzeczki niemal doskoczył. Podjął rękawicę i z taką zdobyczą punktową w 117 przypadkach na 119 edycji ligi angielskiej byłby mistrzem W sezonie przegrał tylko jeden mecz, ale to właśnie ta porażka – w styczniu z Manchesterem City – okazała się tak kosztowna.