To jaka jest naprawdę polska piłka? Trener Lechii Piotr Stokowiec mówi, że w finałach trzeba wygrać, a nie pokazywać piękną grę. Ma rację. Ale im kto więcej umie, tym lepiej zagra. Chciałoby się, żeby najważniejsze mecze stały na najwyższym poziomie, ale to się rzadko zdarza nawet między lepszymi drużynami niż polskie.

Tym bardziej trzeba się cieszyć, patrząc na taki mecz, jak ten Legii z Piastem. Było w nim wszystko: bramka Gerarda Badii po bardzo ładnej akcji Piasta (Jakub Czerwiński - Martin Konczkowski - Badia), strzały Toma Hateleya pod  poprzeczkę i Joela Valencii w słupek, z drugiej strony trafienie Michała Kucharczyka w spojenie, bardzo dobra gra Piasta w obronie, szybkie groźne kontry w jego wykonaniu i ambitna, różnorodna gra Legii, dążącej do odrobienia straty. A do tego techniczne popisy Joela Valencii, przypominającego młodego Emmanuela Olisadebe, który kiedyś przy Łazienkowskiej też sobie hasał, mimo że obrońcy Legii usiłowali go wyłączyć z gry nie bacząc na fair play.

Było co oglądać. Cenne dla ekstraklasy jest to, że na trzy kolejki do końca rozgrywek nie tylko niczego nie można przewidzieć, ale że do walki o tytuł włączyła się trzecia drużyna, której do tej pory dawano mniejsze szanse. O pierwsze miejsce biły się Lechia z Legią, koncentrując uwagę głównie na sobie. Piast, uważany w tym towarzystwie za „kopciuszka”, robił wszystko cicho, po swojemu, zgodnie z charakterem swojego trenera Waldemara Fornalika. On nawet kiedy był selekcjonerem nie lubił pchać się na pierwszy plan.

Piast, zwyciężając w Warszawie, zmienił hierarchię. Niewykluczone, że o tym kto zostanie mistrzem Polski decydować będzie ostatnia kolejka.

Dla rozgrywek to dobrze, bo podnosi emocje i zainteresowanie. Ale te rozgrywki są trochę nielogiczne, poszarpane, a terminarz siedmiu spotkań w rundzie dodatkowej w ciągu 29 dni (Lechia i Jagiellonia grały jeszcze finał Pucharu Polski) sprawia kłopot trenerom i zawodnikom. To obciążenie dla zdrowia, podróże autokarami po nocy z meczu do domu, każda kontuzja lub wykluczenie za kartki to problem. W lepszej sytuacji są bogatsi, mające silniejsze ławki rezerwowych. Ale w tej fazie rozgrywek, w której odbywają się decydujące mecze, wprowadzanie na boisko zawodników niedoświadczonych, to też ryzyko. Mogą to robić tylko ci, którzy nie biją się o tytuł i nie bronią przed spadkiem. Czyli  połowa drużyn ekstraklasy, zaliczających się do kategorii: szarzyzna.