Jeszcze tydzień temu niektórzy kibice – szczególnie ci z Warszawy – mieli wrażenie, że w ekstraklasie w zasadzie wszystko jest już jasne. W meczu na szczycie, decydującym o tytule, Legia pokonała na wyjeździe mającą tyle samo punktów Lechię i weszła na ostatnią prostą do mistrzostwa. Wystarczyło się nie potknąć...
Tymczasem wyścig o mistrzostwo nie tylko rozpoczął się od nowa, ale nagle o tytuł rywalizują nie dwa, lecz trzy kluby. Legia potknęła się bowiem już przy pierwszej okazji, chociaż trzeba przyznać, że w tym sezonie Piast Gliwice jest najtrudniejszą z możliwych przeszkód. Zespół byłego selekcjonera reprezentacji Polski Waldemara Fornalika jest najlepiej punktującą drużyną w 2019 roku.
Niespodziewany scenariusz
W 14 wiosennych meczach Piast wygrywał 11 razy. Więcej goli od zawodników Fornalika zdobyli wiosną tylko piłkarze Wisły Kraków, ale to klub ze Śląska ma zdecydowanie najlepszą defensywę w lidze. Innymi słowy, jeśli walcząca o szósty tytuł w ostatnich siedmiu latach Legia miała prawo się z kimś potknąć, to właśnie z Piastem.
A jednak mało kto taki scenariusz na serio rozpatrywał. Kibice wciąż świeżo w pamięci mają sezon 2015/2016, gdy Piast prowadzony przez Radoslava Latala niespodziewanie rywalizował z Legią o mistrzostwo. Wtedy ekipa Czecha również imponowała, a ofensywny pomocnik Kamil Vacek był najlepszym zawodnikiem ekstraklasy. Trzy kolejki przed końcem sezonu drużyna z Górnego Śląska miała zaledwie punkt straty do Legii i przyjeżdżała na stadion przy Łazienkowskiej.
Legia nie miała wówczas najmniejszych problemów, by wskazać gościom miejsce w szyku. Drużyna prowadzona przez Stanisława Czerczesowa rozbiła Piasta aż 4:0, a po bramce do szatni na 2:0, (autorstwa Guilherme) właściwie można było już w przerwie zacząć koronację. Dla Piasta wicemistrzostwo było i tak największym sukcesem w historii klubu.