Tegoroczne półfinały Ligi Mistrzów powinny zostać oprawione w ramy i wstawione do muzeum. Wydawało się, że po tym jak Liverpool odrobił trzybramkową stratę z Barcelony, już nic większego w Amsterdamie nie ma prawa się wydarzyć. Tymczasem Tottenham postanowił, że to o nich będzie mówić cała Europa. Piłkarze z północnego Londynu w 35 minut strzelili trzy gole i to oni pojadą do Madrytu na wielki finał.
Wydawało się też, że nikt nie zostanie mniej oczywistym bohaterem półfinałów niż Divock Origi – belgijski napastnik Liverpoolu, którego dwa gole pomogły wyeliminować Barcelonę, a który w tym sezonie jest u Juergena Kloppa napastnikiem numer cztery lub nawet pięć w rankingu. Tymczasem gdyby kilka tygodni temu ktoś powiedział, że awans Tottenhamu załatwi Lucas Moura, który strzeli w Amsterdamie hat tricka, a decydującego gola zdobędzie w szóstej minucie doliczonego czasu gry, większość pewnie popukałaby się z politowaniem w czoło.
Moura to nie jest typowy napastnik, co zresztą widać było doskonale w pierwszej połowie meczu w Amsterdamie. Tottenham nie stwarzał żadnego zagrożenia, póki na murawie nie pojawił się wysoki i silny Fernando Llorente. Dopiero gdy Hiszpan wziął na siebie walkę o górne piłki i przepychanie się z obrońcami Ajaxu, Moura mógł się cofnąć głębiej i grać tak, jak mu wychodzi najlepiej.
To nie jest łowca bramek – ostatni hat trick strzelił co prawda kilka tygodni temu, ale było to w ligowym meczu ze spadającym z Premier League Huddersfield. Gdy poprzednio (2012 rok jeszcze w barwach Sao Paulo FC) strzelał trzy gole w jednym meczu, trenerem Tottenhamu był Portugalczyk André Villas-Boas, a kibice Kogutów byli świeżo po pierwszym od pół wieku sezonie w Pucharze Mistrzów i ich marzenia sięgały najwyżej tego, by w elicie gościć częściej niż raz na 50 lat. Mogący grać na obu skrzydłach i jako cofnięty napastnik Brazylijczyk trafił do Tottenhamu w połowie poprzedniego sezonu. Musiał uciekać z Paryża, gdzie nie miał szans na występy w PSG, który prowadził wówczas Unai Emery. Moura popadł niemal w otwarty konflikt z hiszpańskim szkoleniowcem. – To było dla mnie najgorsze siedem miesięcy w życiu – mówił niedawno. – Poprzedni sezon skończyłem jako drugi najlepszy strzelec PSG, lepszy był tylko Edinson Cavani. Tymczasem nagle przestałem się mieścić w kadrze meczowej, nie siadałem nawet na ławce, byłem odsyłany na trybuny.
I chociaż równocześnie zapewniał, że Emery'ego szanuje i nie ma nic przeciwko niemu, a także rozumie, że „trener musi wybrać 11 według niego najlepszych zawodników", to jednak w tym samym wywiadzie dla ESPN narzekał, że Hiszpan nigdy mu nawet nie wytłumaczył, dlaczego ląduje na trybunach. Wcześniej dokładnie takie samo traktowanie dotknęło w Paryżu Grzegorza Krychowiaka.