Lechia miał przewagę w pierwszych dwudziestu minutach, Pogoń w kolejnych, ale wszystkie próby zdobycia goli po obydwu stronach spełzły na niczym. Prawdziwy mecz zaczął się dopiero od 52. minuty, kiedy nie pilnowany w polu karnym Lechii środkowy obrońca gospodarzy Sebastian Walukiewicz zdobył prowadzenie dla Pogoni.
Zaskoczona Lechia nie bardzo wiedziała w jaki sposób się odgryźć. Trener Piotr Stokowiec zdecydował się więc na niecodzienny manewr: wycofał dwóch czołowych napastników. Flavio Paixao rzeczywiście był niewidoczny, a Lukas Haraslin nieproduktywny. Za Portugalczyka wszedł Artur Sobiech i gra od razu zaczęła wyglądać inaczej.
Ale u początku kanonady był pech Pogoni i szczęście Lechii. Po przypadkowym zagraniu ręką w polu karnym Mariusza Malca sędzia Zbigniew Dobrynin, po konsultacji z VARem (obsługiwanym przez Szymona Marciniaka) przyznał gościom jedenastkę, zamienioną przez Artura Sobiecha na bramkę.
Była 71. minuta meczu. Nim się gospodarze pozbierali, już po dalekim podaniu i strzale najszybszego na boisku Konrada Michalaka Lechia prowadziła 2:1. Teraz ona chciała złapać oddech i dwukrotnie w ciągu dwóch minut dopuściła do skutecznych strzałów Bośniaka Zvonimira Kożulja. Na siedem minut przed regulaminowym końcem Pogoń prowadziła 3:2.
Teraz to już wszyscy grali jak na podwórku, zapominając o obronie. Coś podobnego oglądaliśmy niedawno w meczu Ligi Mistrzów Manchester City - Tottenham Hotspur, w którym kibice podniecali się liczbą bramek (4:3 dla City), nie myśląc po jakich błędach większość z nich padała.