Pieniądze zaczynają grać

Angielskie drużyny, w przeciwieństwie do swojego kraju, z Europy wychodzić nie zamierzają. Pierwszy raz od dekady w komplecie są w ćwierćfinale.

Aktualizacja: 07.04.2019 19:22 Publikacja: 07.04.2019 19:19

Juergen Klopp rok temu doprowadził Liverpool do finału

Juergen Klopp rok temu doprowadził Liverpool do finału

Foto: AFP

Najbogatsza liga świata pokazała swoją moc, układ par wciąż daje nadzieję na powtórkę sprzed dziesięciu lat, gdy Premier League trzykrotnie z rzędu reprezentowało w półfinałach aż trzech przedstawicieli. O sile koalicji z Wysp przekonali się już rywale z Francji i Niemiec. Manchester United ośmieszył Paris Saint-Germain niczym kiedyś Barcelona. Liverpool wygrał w Monachium z Bayernem, Tottenham rozbił Borussię, a Manchester City – Schalke. Właśnie Tottenham i Manchester City stoczą bratobójczą walkę o półfinał.

To będzie dziesiąte spotkanie zespołów z Anglii w fazie pucharowej – pierwsze, w którym zmierzą się Tottenham i City. Przed rokiem piłkarze Pepa Guardioli zderzyli się z Liverpoolem, choć już wtedy wielu widziało w nich poważnego kandydata do końcowego triumfu. Teraz ich akcje jeszcze wzrosły, a wraz z nimi oczekiwania kibiców. Krajowe trofea nie zrekompensują już braku pucharu najbardziej pożądanego.

Podróż sentymentalna

Tottenham w ćwierćfinale Champions League był tylko raz – osiem lat temu poległ 0:5 z Realem. Nowy stadion, który zadebiutuje we wtorek na europejskiej scenie, ma być świadkiem niezapomnianego widowiska i początkiem jeszcze lepszego rozdziału w klubowej historii.

Warto cenić takie wieczory, na tym etapie Ligi Mistrzów coraz rzadziej spotykane. Nie trzeba sięgać daleko, by znaleźć dowody na to, że elita kisi się we własnym sosie. Liverpool i Porto wpadły na siebie drugi raz z rzędu. Rok temu drużyna z Anfield już w pierwszym wyjazdowym meczu zwyciężyła 5:0, przegrała dopiero w finale z Realem.

Teraz też będzie zdecydowanym faworytem. Obawy o to, że znów zabraknie emocji, mają solidne podstawy. Tym bardziej że zawodnicy Juergena Kloppa rywalizację zaczynają na własnym stadionie, gdzie są niepokonani w pucharach już od 20 spotkań, a Porto w Anglii dotąd nie strzeliło nawet bramki.

Manchester United wybierze się w podróż sentymentalną. Na Camp Nou, gdzie 20 lat temu po jednym z najbardziej dramatycznych finałów pokonał Bayern. Bohater tamtego wieczoru – Ole Gunnar Solskjaer – dziś z powodzeniem trenuje młodszych kolegów.

Po wyeliminowaniu PSG wiara w Czerwone Diabły urosła tak mocno, że większym optymistom marzy się już kolejny finał. Ostatnio grali w nim w latach 2009 i 2011 – dwa razy ulegając Barcelonie. I w Rzymie, i w Londynie gola zdobywał Leo Messi.

Argentyńczyk to postrach drużyn z Anglii, strzelił im w sumie 22 bramki (najwięcej Arsenalowi – aż dziewięć), a jego dobra gra jest warunkiem koniecznym, by Barcelona awansowała wreszcie do półfinału. W trzech ostatnich sezonach na przeszkodzie stawały jej Atletico, Juventus i Roma.

Romy i Atletico już nie ma, na placu boju pozostał Juventus, z którym musi się dziś liczyć każdy. Nie może być inaczej, gdy w składzie jest Cristiano Ronaldo. Portugalczyk w fazie grupowej był cieniem samego siebie, ale on woli bardziej spektakularne wieczory. Kiedy przyszło do poważnej gry, wziął sprawy w swoje ręce i w pojedynkę rozprawił się z Atletico, zdobywając w rewanżu trzy gole. W powodzenie misji nie zwątpił ani przez chwilę.

Cristiano daje nadzieję

Takiego człowieka w Turynie brakowało. Kogoś, kto wleje nadzieję i zdejmie ciążące nad klubem fatum. Przez 23 lata Juventus przegrał aż pięć finałów Ligi Mistrzów. Teraz z pomocą Ronaldo zły los ma się wreszcie odmienić. Portugalczyk nie wyszedł w weekend na boisko, wciąż leczy kontuzjowane udo, ale na mecz z Ajaksem powinien być gotowy.

Młodzi chłopcy z Amsterdamu sprawili największą dotąd sensację. Odesłali do domu broniący tytułu Real, wygrywając w Madrycie aż 4:1. Czy stać ich na nawiązanie do sukcesów z lat 90.?

– Inne czasy, ale myślę, że mogą tego dokonać. Sercem jestem zawsze z Ajaksem – mówi Jari Litmanen, król strzelców Champions League w sezonie 1995/1996. Holendrzy przegrali wówczas w finale po karnych z Juventusem, ale rok wcześniej pokonali Milan.

W tle wyścigu po trofeum toczy się batalia o przyszłość rozgrywek. Planowana na 2024 rok reforma zakłada utworzenie czterech grup po osiem zespołów, co oznacza zwiększenie liczby gwarantowanych meczów z sześciu do 14, a co za tym idzie – wyższe premie dla uczestników i wpływy z praw telewizyjnych, ale też potrzebę szukania nowych terminów w i tak już napiętym kalendarzu. Pomysł, by spotkania odbywały się również w soboty i niedziele (i to najlepiej w południe, żeby uszczęśliwić kibiców w Azji), nazywany już zamachem na krajowe ligi, budzi spore kontrowersje.

– To, co się opowiada, to kompletny nonsens – mówi szef UEFA Aleksander Ceferin. – Wiele klubów chciałoby grać w weekendy, ale najważniejszy będzie wspólny interes.

Na razie powrócono do losowania potencjalnych par półfinałowych. Tottenham lub Manchester City zmierzy się z Ajaksem lub Juventusem, a Manchester United albo Barcelona zagra z Liverpoolem lub Porto. Jest więc szansa, że 1 czerwca w Madrycie dojdzie do pojedynku Ronaldo z Messim. Inny scenariusz przewiduje spotkanie Guardioli z byłymi podopiecznymi z Barcy. A może jednak pierwszy od 11 lat finał angielski?

Piłka nożna
Mistrzostwa świata w futsalu nie dla Polaków. W Chorwacją walczyli do końca
Piłka nożna
Zmarł mistrz świata z Niemiec. Grał w słynnym "meczu na wodzie" z Polską
Piłka nożna
Juventus Turyn szuka trenera. Massimiliano Allegri może stracić pracę
Piłka nożna
Ewa Pajor jak Robert Lewandowski. Polka będzie drugą najdroższą piłkarką świata
Piłka nożna
Barcelona bliska wyeliminowania PSG z Ligi Mistrzów. Wystarczy w rewanżu nie przegrać