Boisko treningowe Bayernu. Na murawie namalowane pasy, po których przechodzą Mats Hummels, Thomas Mueller, Lewandowski i Manuel Neuer. W perukach na głowie – stylizowani na członków zespołu The Beatles. Zdjęcie nawiązujące do słynnej okładki albumu „Abbey Road", wydanego prawie pół wieku temu, z podpisem „The Bayerns – chodźmy razem". To najlepsza reklama dzisiejszego spotkania na Anfield.
Mistrzowie Niemiec przylecieli do Liverpoolu osłabieni i w minorowych nastrojach. Na pokładzie zabrakło Muellera (zawieszony za czerwoną kartkę) i Jerome'a Boatenga (grypa żołądkowa). Franck Ribery dołączył do zespołu nieco później z powodu narodzin dziecka.
Znak zapytania pojawił się także przy nazwisku Kingsleya Comana. Bohaterowi ostatniego ligowego meczu z Augsburgiem (3:2, dwa gole i asysta) odnowiła się kontuzja kostki, ale zdaniem „Kickera" wyjdzie we wtorek w podstawowym składzie. Trener Niko Kovac też jest dobrej myśli.
Wszystko do poprawy
Kibiców Bayernu martwi zwłaszcza postawa obrony. Dawno nie była tak dziurawa. W sześciu tegorocznych meczach straciła aż dziesięć goli. W piątek o mało nie skończyło się to porażką w Augsburgu. Mistrzowie Niemiec przegrywali już po... 13 sekundach, w dodatku po samobójczym trafieniu Leona Goretzki.
– Wygraliśmy zasłużenie, ale chyba kilku zawodników miało już w głowach spotkanie w Lidze Mistrzów. Co musimy poprawić? Wszystko! – denerwował się Kovac, zdając sobie sprawę, że ofensywne trio z Liverpoolu: Mohamed Salah, Sadio Mane i Roberto Firmino, takich błędów nie wybaczy.