Dariusz Mioduski: Potrafimy się podnieść i wygrać

Właściciel Legii Warszawa Dariusz Mioduski o tym, co różni jego klub od Wisły Kraków, ekstraklasie i pieniądzach.

Aktualizacja: 13.01.2019 20:38 Publikacja: 13.01.2019 18:03

Dariusz Mioduski: Potrafimy się podnieść i wygrać

Foto: EAST NEWS

Wisła Kraków dogorywa, okazuje się, że tamtejsze stowarzyszenie kibiców dostawało złotówkę od każdego sprzedanego biletu, z ludźmi powiązanymi ze Stowarzyszeniem Kibiców klub zawierał niekorzystne dla siebie umowy. Pan też poszedł na takie ustępstwa?

Dariusz Mioduski: Nie. Od 2017 roku, gdy zostałem jedynym właścicielem i prezesem, mam pełną wiedzę o tym, co się dzieje w relacjach z kibicami i wiem, że nie mamy żadnych tego typu problemów.

Półtora roku temu piłkarze zostali pobici na parkingu, a podczas fety w 2017 r. osiłki z plakietkami organizatora skopali na murawie kibica tuż po zdobyciu mistrzostwa.

To karygodne incydenty, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Sądzę, że zrobiliśmy dużo, żeby już nigdy się nie wydarzyły.

Czyli Stowarzyszenie Kibiców Legii Warszawa nie dostaje złotówki z każdego sprzedanego biletu?

Nie.

Umowy na sprzątanie, catering?

Nie mamy takich umów. Jedynie mały sklepik Żylety na stadionie. Stowarzyszenie organizuje też wyjazdy i sprzedaje na nie pulę biletów.

A Legia Fight Club?

To sekcja. My tylko udzielamy jej znaku towarowego. Z tego, co wiem, to była z naszej strony jakaś pomóc przy wyposażeniu LFC, ale nie ma między nami żadnych związków biznesowych.

Gdy zostawał pan prezesem dwa lata temu, mówił: „Musimy mniej polegać na szczęściu". Udało się?

Wiedziałem, że kiedy szczęście się od nas odwróci, okaże się, że nie mamy silnych fundamentów. Wiadomo, że awans do Ligi Mistrzów w 2016 r. był fartowny. I dzięki Bogu, że nam się przydarzył, bo mielibyśmy bardzo poważny problem. Dziś już mamy bardziej zdywersyfikowane przychody i pracujemy nad tym, żeby być jeszcze mniej zależnymi od tego, co dzieje się na boisku. Proszę zobaczyć, jak w kilkanaście miesięcy przebudowaliśmy zespół. Ilu dziś mamy młodych zawodników, za których możemy dostać dobre pieniądze. Ale jedyny klub na świecie, który jest kompletnie niezależny od wyników, to Manchester United. Trzy lata temu nie grał w pucharach, a zwiększył przychody. My możemy sobie pozwolić na rok przerwy, dwuletnia przerwa oznacza, że musimy dokładać.

Legia choć jest hegemonem w ekstraklasie, w Europie wywraca się na pierwszej przeszkodzie. Taki model pana w ogóle interesuje?

Nie. Zresztą to model nie do utrzymania. Zdobycie tytułu bardzo dużo nas kosztuje. Mamy budżet na wyższym poziomie niż reszta, nie żeby zdobywać mistrzostwo, ale żeby grać na dwóch frontach. Zespoły, które z nami konkurują, walczą o mistrzostwo, ale jak zajmą drugie–trzecie miejsce, to się nic nie stanie, a może wręcz ogłoszą sukces. Nasi konkurenci mają jednak inną, tańszą, strukturę. My wybraliśmy model gry w Europie i budowania marki europejskiej.

Ale od dwóch sezonów Legia nie jest w stanie awansować nawet do fazy grupowej Ligi Europy.

To wpadki. Nic więcej. W ubiegłym roku wygraliśmy dublet, nie straciliśmy żadnego kluczowego piłkarza, wzmocniliśmy się trzema–czterema wyróżniającymi się na swoich pozycjach zawodnikami z ligi i nie udało się nam pokonać Spartaka Trnawa i Dudelange. Mieliśmy mnóstwo pecha i podjęliśmy dwie błędne decyzje.

Jakie?

Pierwsza to pozostawienie na stanowisku Deana Klafuricia. Postąpiłem wbrew intuicji. Po drugie, nie powinienem był pozwolić, by tak niedoświadczony szkoleniowiec, w takim momencie, zmieniał system gry. Gdybyśmy pozostali przy ustawieniu, które zapewniło nam mistrzostwo i puchar, jestem przekonany, że gralibyśmy w fazie grupowej pucharów. A tak zatrzymaliśmy trenera, który nie był na to gotowy, i jeszcze postanowił udowodnić światu, że jest świetnym szkoleniowcem, wszystko wywracając do góry nogami.

Astana, Sheriff Tyraspol, Spartak Trnawa, Dudelange. Nie zalewa pana krew, gdy wylicza się zespoły, które wyeliminowały Legię z pucharów?

Zalewa. Ale prawdę mówiąc, gdy pan mnie spytał o Europę, to pomyślałem nie tylko o występach na boisku, ale też o tym, ile Legia znaczy w Europie. A znaczy coraz więcej. Mamy wpływ na to, co się dzieje w europejskiej piłce. Mówiąc „my", nie myślę tylko o Legii, ale o ludziach związanych z polską piłką. Jesteśmy tam, gdzie decyduje się, w którą stronę będzie zmierzał futbol. Legia jest postrzegana jako jeden z wzorów. I tak naprawdę jest wielkie zdziwienie, dlaczego piłkarsko nas w tej Europie nie ma.

Znów słowa nie pasują do rzeczywistości, czyli odpadania z rywalami ze Słowacji i Luksemburga.

Tak, ale to jest traktowane jako wpadka. Panuje przekonanie, że powinniśmy tam być.

Tam, czyli gdzie?

Nie jesteśmy postrzegani jako klub Ligi Mistrzów, ale Ligi Europy już tak. Nikt za nas się jednak nie przebije przez eliminacje. To nie jest kwestia tylko Legii, ale w ogóle ekstraklasy.

Bo?

Wartość Ekstraklasy jako produktu rośnie, co pokazuje chociażby nowy kontrakt telewizyjny. Jak się popatrzy na Europę, na ligi, które się liczą, to nigdzie nie ma tak wyrównanych rozgrywek. Nie ma lig, gdzie każdy wygrywa z każdym, poza wyjątkami. Z reguły jednak jest tak, że to mocne kluby decydują o rankingach, wizerunku i atrakcyjności ligi, a co za tym idzie o jej wartości. Musimy zrozumieć, że aby w jak najkrótszym czasie podnieść ranking ekstraklasy i zmienić jej postrzeganie w Europie, musi się u nas wykształcić trójka–czwórka liderów, którzy zdobywają tytuły, grają w pucharach i odnoszą sukcesy. Wtedy cała reszta zostanie pociągnięta do góry i będzie zarabiała więcej.

Do czego pan zmierza? Domaga się pan od Piasta Gliwice czy Korony Kielce preferencyjnego traktowania Legii?

Nie. Chcę, by zrozumiano, że nie ma czegoś takiego jak równość. U nas wszyscy chcą być równi. A tak nie jest. Mamy różne cele, możliwości i modele biznesowe.

Chodzi panu o podział pieniędzy z praw telewizyjnych?

O podział także, ale głównie o zrozumienie, że musimy współpracować, że zawodnik z potencjałem być może powinien pójść na Zachód ścieżką prowadzącą przez najlepsze krajowe kluby. Tak jak to się dzieje w Portugalii, Holandii, Belgii. Że tak osiągnie się wyższą cenę, największe kluby podzielą się z mniejszymi, a piłkarz będzie miał większą szansę na udaną karierę.

Transfery Krzysztofa Piątka za 4 mln euro z Cracovii czy Arkadiusza Recy za tę samą sumę z Wisły Płock pokazują, że kluby nie muszą przekazywać swoich piłkarzy do Legii czy Lecha, aby zarobić.

To wyjątki. Ale nie mówimy o Piątku, który jest jednym z niewielu udanych przykładów, tylko o 50 zawodnikach co roku, niekoniecznie z klubów ekstraklasy, którzy są wysyłani za granicę i giną. A ci, którzy zostają w Polsce, są słabsi. O tym powinniśmy dyskutować jako ludzie polskiej piłki.

Nie widzę jak Piast, zostańmy przy tym przykładzie, mówi: pan Mioduski ma rację, sprzedajmy mu naszych najlepszych piłkarzy.

A dlaczego nie? Oni mają inny model biznesowy niż ja, a my przecież nie chcemy żadnych prezentów. Chodzi o współpracę, na której wszyscy skorzystają. Niech ci zawodnicy trafią do Legii czy Lecha, zanim wyjadą za granicę, bo bardzo często nie są jeszcze na to gotowi. A odpowiednie umowy mogą pozwolić tym klubom jeszcze lepiej zarobić przy kolejnych transferach.

Pięć lat temu, w styczniu 2014 r. został pan większościowym akcjonariuszem Legii. Jak pan ocenia ten czas?

Patrząc na osiągnięcia sportowe to najlepszy okres w historii klubu. Dodatkowo mamy świetną pozycję startową na następne pięć lat. Udało nam się także w dużym stopniu odbudować pozycję w Europie.

I nie dzieli pan tego okresu na to, co się wydarzyło przed i po rozstaniu ze wspólnikami?

Nie, chociaż zdaję sobie sprawę, że taki może być odbiór. Ale od początku wdrażałem jasny plan na Legię. Wiedziałem, co i jak chcę zrobić. Chociaż oczywiście nie sposób wszystkiego zaplanować. Przejęcie Legii to nie był pomysł, który się zrodził w mojej głowie nagle, tylko dojrzewał przez lata. Od 2012 roku byłem w radzie nadzorczej i pracowałem nad koncepcją tej transakcji oraz strategią klubu. Później działałem już z pozycji właścicielskiej, ale – szczerze mówiąc – nie doceniałem wtedy tego, jak postrzegane jest stanowisko prezesa w świecie piłki. Gdybym to wiedział, może od początku inaczej skonstruowałbym skład zarządu.

Z panem w składzie?

Może dzięki temu uniknęlibyśmy późniejszych konfliktów. Na początku jednak i tak działałem bardziej koncepcyjnie, skupiając się na tematach europejskich i przygotowaniach do budowy naszego ośrodka. Natomiast ostatnio to praca non stop, codziennie, z pełną odpowiedzialnością. Gdy wchodziłem w Legię miałem trochę obaw, bo wiele rzeczy było dla mnie nowych i nie znałem zbyt dobrze środowiska piłkarskiego. Dlatego też dobrałem wspólników, którzy mieli mi w tym pomóc. Ale wydaje mi się, że sporo się przez te pięć lat nauczyłem.

Ale ze schematem: jesień z problemami, brak awansu do pucharów, zmiana trenera, odrabianie dziesięciopunktowych strat, mistrzostwo i znów wszystko od początku – nie umiał pan zerwać.

To prawda, ale z drugiej strony Legia przez to udowodniła, jakim jest klubem. Niezależnie od tego, jak źle by się działo, potrafimy się podnieść i wygrać. Taka jest Warszawa, taka jest Polska. W chwilach największego kryzysu następuje wielka mobilizacja. Do pewnego stopnia nie chcę tego tracić, ale... chciałbym mieć z tego powodu trochę mniej siwych włosów. Inna sprawa, że u nas zawsze jesienią będzie gorzej.

Dlaczego?

Zakładając pozytywny scenariusz jesień to czas gry w Europie i siłą rzeczy możemy mieć gorsze wyniki w lidze. Negatywny scenariusz: nie kwalifikujemy się do pucharów, co oznacza kryzys i zamieszanie, prawdopodobnie zmianę trenera.

Ile pan włożył ze swoich pieniędzy na Legię przez te lata?

Bardzo dużo. O wiele więcej, niż się spodziewałem. Między innymi dlatego postanowiłem sam zająć się zarządzaniem. Dziś nie prowadzę aktywnie innych biznesów, a w Legii nie pobieram wynagrodzenia – od pięciu lat nie wyjąłem z klubu ani złotówki. Mam gdzieś tam udziały, jestem zaangażowany pasywnie w inne rzeczy, ale zajmuję się głównie projektami wokół Legii. Niektóre w przyszłości będą projektami biznesowymi.

Czy przez te pięć lat nie zmieniał pan zbyt często koncepcji budowy klubu?

Mam tę samą koncepcję od pięciu lat.

Dopiero była Legia chorwacka, a teraz już jest portugalska.

Jaka portugalska Legia? Bzdura.

Ricardo Sá Pinto jest w klubie od połowy sierpnia i już ma czterech Portugalczyków w kadrze.

Ale Cafú był już wcześniej. Więc trzech. W składzie liczącym 30 zawodników, to daje 10 procent. A ilu mamy młodych Polaków? Legia jest młoda i polska, a nie portugalska. Wkurza mnie, gdy słyszę, że trener u nas wybiera sobie zawodników.

A nie wybiera?

Dostaje listę piłkarzy, z których ma wskazać najbardziej mu pasującego. Zawodnicy na liście są do siebie podobni. Jeden jest szybszy, drugi wolniejszy, jeden grał w słabym klubie, drugi siedział na ławce w mocnym. Zawsze trzeba iść na kompromisy. Jeśli mamy podobnych, kosztujących tyle samo zawodników z Białorusi i Portugalii, to naturalne, że wybierzemy tego, o którym w danym momencie możemy się więcej dowiedzieć. A Portugalczycy dają dobrą jakość za dobrą cenę, a przy tym jest tam cywilizowany rynek agentów.

Nie pozwala pan Sá Pinto na zbyt wiele? Arkadiusz Malarz został zesłany do rezerw, choć kilka dni wcześniej był na liście zawodników jadących na obóz z pierwszym zespołem. Zdążył nawet nadać bagaż ze sprzętem i w tym drugim zespole nie miał w czym trenować. Przecież to mobbing.

Historii ze sprzętem nie znam. Mam do Arka wielki szacunek i rozmawiałem z nim wielokrotnie, także przed samym obozem. Od pewnego czasu wiedział, że to jego ostatni rok kontraktu piłkarskiego w Legii. Jednocześnie Arek dostał informację, że jest dla nas ważny, i że będzie na niego czekało miejsce w naszych strukturach. Dzisiaj ma na stole propozycję, która moim zdaniem jest dla niego bardzo atrakcyjna. Nie składamy często takich ofert. Bardzo bym chciał, żeby ją przyjął. Arek przyznawał, że nie jest jeszcze na to gotowy, że jeszcze chciałby gdzieś zagrać, ale decyzja cały czas należy do niego. Co do Sá Pinto to wszyscy wiemy, że to nie jest łatwy trener, ale w stu procentach skoncentrowany na odniesieniu sukcesu z Legią. I rzeczywiście, w drodze do tego celu nie ma sentymentów.

Wolałby pan trzy mistrzostwa z rzędu czy półfinał Ligi Europy?

Półfinał Ligi Europy. ?Trzy mistrzostwa z rzędu już mam.

Wisła Kraków dogorywa, okazuje się, że tamtejsze stowarzyszenie kibiców dostawało złotówkę od każdego sprzedanego biletu, z ludźmi powiązanymi ze Stowarzyszeniem Kibiców klub zawierał niekorzystne dla siebie umowy. Pan też poszedł na takie ustępstwa?

Dariusz Mioduski: Nie. Od 2017 roku, gdy zostałem jedynym właścicielem i prezesem, mam pełną wiedzę o tym, co się dzieje w relacjach z kibicami i wiem, że nie mamy żadnych tego typu problemów.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Piłka nożna
Bilety na mecze Polski na Euro 2024 szybko wyprzedane. Kibice rozczarowani
Piłka nożna
Manchester City kupił "najbardziej ekscytującego 14-letniego piłkarza na świecie"
Piłka nożna
Bilety na Euro 2024. Czy są imienne? Co z wysyłką i zwrotem? Jakie ceny dla dzieci?
Piłka nożna
Euro 2024. Jak Luciano Spalletti odbudowuje reprezentację Włoch
Piłka nożna
Nowy termin sprzedaży biletów na mecze Polski na Euro 2024. Jest komunikat PZPN