Nie widzę jak Piast, zostańmy przy tym przykładzie, mówi: pan Mioduski ma rację, sprzedajmy mu naszych najlepszych piłkarzy.
A dlaczego nie? Oni mają inny model biznesowy niż ja, a my przecież nie chcemy żadnych prezentów. Chodzi o współpracę, na której wszyscy skorzystają. Niech ci zawodnicy trafią do Legii czy Lecha, zanim wyjadą za granicę, bo bardzo często nie są jeszcze na to gotowi. A odpowiednie umowy mogą pozwolić tym klubom jeszcze lepiej zarobić przy kolejnych transferach.
Pięć lat temu, w styczniu 2014 r. został pan większościowym akcjonariuszem Legii. Jak pan ocenia ten czas?
Patrząc na osiągnięcia sportowe to najlepszy okres w historii klubu. Dodatkowo mamy świetną pozycję startową na następne pięć lat. Udało nam się także w dużym stopniu odbudować pozycję w Europie.
I nie dzieli pan tego okresu na to, co się wydarzyło przed i po rozstaniu ze wspólnikami?
Nie, chociaż zdaję sobie sprawę, że taki może być odbiór. Ale od początku wdrażałem jasny plan na Legię. Wiedziałem, co i jak chcę zrobić. Chociaż oczywiście nie sposób wszystkiego zaplanować. Przejęcie Legii to nie był pomysł, który się zrodził w mojej głowie nagle, tylko dojrzewał przez lata. Od 2012 roku byłem w radzie nadzorczej i pracowałem nad koncepcją tej transakcji oraz strategią klubu. Później działałem już z pozycji właścicielskiej, ale – szczerze mówiąc – nie doceniałem wtedy tego, jak postrzegane jest stanowisko prezesa w świecie piłki. Gdybym to wiedział, może od początku inaczej skonstruowałbym skład zarządu.
Z panem w składzie?
Może dzięki temu uniknęlibyśmy późniejszych konfliktów. Na początku jednak i tak działałem bardziej koncepcyjnie, skupiając się na tematach europejskich i przygotowaniach do budowy naszego ośrodka. Natomiast ostatnio to praca non stop, codziennie, z pełną odpowiedzialnością. Gdy wchodziłem w Legię miałem trochę obaw, bo wiele rzeczy było dla mnie nowych i nie znałem zbyt dobrze środowiska piłkarskiego. Dlatego też dobrałem wspólników, którzy mieli mi w tym pomóc. Ale wydaje mi się, że sporo się przez te pięć lat nauczyłem.
Ale ze schematem: jesień z problemami, brak awansu do pucharów, zmiana trenera, odrabianie dziesięciopunktowych strat, mistrzostwo i znów wszystko od początku – nie umiał pan zerwać.
To prawda, ale z drugiej strony Legia przez to udowodniła, jakim jest klubem. Niezależnie od tego, jak źle by się działo, potrafimy się podnieść i wygrać. Taka jest Warszawa, taka jest Polska. W chwilach największego kryzysu następuje wielka mobilizacja. Do pewnego stopnia nie chcę tego tracić, ale... chciałbym mieć z tego powodu trochę mniej siwych włosów. Inna sprawa, że u nas zawsze jesienią będzie gorzej.
Dlaczego?
Zakładając pozytywny scenariusz jesień to czas gry w Europie i siłą rzeczy możemy mieć gorsze wyniki w lidze. Negatywny scenariusz: nie kwalifikujemy się do pucharów, co oznacza kryzys i zamieszanie, prawdopodobnie zmianę trenera.
Ile pan włożył ze swoich pieniędzy na Legię przez te lata?
Bardzo dużo. O wiele więcej, niż się spodziewałem. Między innymi dlatego postanowiłem sam zająć się zarządzaniem. Dziś nie prowadzę aktywnie innych biznesów, a w Legii nie pobieram wynagrodzenia – od pięciu lat nie wyjąłem z klubu ani złotówki. Mam gdzieś tam udziały, jestem zaangażowany pasywnie w inne rzeczy, ale zajmuję się głównie projektami wokół Legii. Niektóre w przyszłości będą projektami biznesowymi.
Czy przez te pięć lat nie zmieniał pan zbyt często koncepcji budowy klubu?
Mam tę samą koncepcję od pięciu lat.
Dopiero była Legia chorwacka, a teraz już jest portugalska.
Jaka portugalska Legia? Bzdura.
Ricardo Sá Pinto jest w klubie od połowy sierpnia i już ma czterech Portugalczyków w kadrze.
Ale Cafú był już wcześniej. Więc trzech. W składzie liczącym 30 zawodników, to daje 10 procent. A ilu mamy młodych Polaków? Legia jest młoda i polska, a nie portugalska. Wkurza mnie, gdy słyszę, że trener u nas wybiera sobie zawodników.
A nie wybiera?
Dostaje listę piłkarzy, z których ma wskazać najbardziej mu pasującego. Zawodnicy na liście są do siebie podobni. Jeden jest szybszy, drugi wolniejszy, jeden grał w słabym klubie, drugi siedział na ławce w mocnym. Zawsze trzeba iść na kompromisy. Jeśli mamy podobnych, kosztujących tyle samo zawodników z Białorusi i Portugalii, to naturalne, że wybierzemy tego, o którym w danym momencie możemy się więcej dowiedzieć. A Portugalczycy dają dobrą jakość za dobrą cenę, a przy tym jest tam cywilizowany rynek agentów.
Nie pozwala pan Sá Pinto na zbyt wiele? Arkadiusz Malarz został zesłany do rezerw, choć kilka dni wcześniej był na liście zawodników jadących na obóz z pierwszym zespołem. Zdążył nawet nadać bagaż ze sprzętem i w tym drugim zespole nie miał w czym trenować. Przecież to mobbing.
Historii ze sprzętem nie znam. Mam do Arka wielki szacunek i rozmawiałem z nim wielokrotnie, także przed samym obozem. Od pewnego czasu wiedział, że to jego ostatni rok kontraktu piłkarskiego w Legii. Jednocześnie Arek dostał informację, że jest dla nas ważny, i że będzie na niego czekało miejsce w naszych strukturach. Dzisiaj ma na stole propozycję, która moim zdaniem jest dla niego bardzo atrakcyjna. Nie składamy często takich ofert. Bardzo bym chciał, żeby ją przyjął. Arek przyznawał, że nie jest jeszcze na to gotowy, że jeszcze chciałby gdzieś zagrać, ale decyzja cały czas należy do niego. Co do Sá Pinto to wszyscy wiemy, że to nie jest łatwy trener, ale w stu procentach skoncentrowany na odniesieniu sukcesu z Legią. I rzeczywiście, w drodze do tego celu nie ma sentymentów.
Wolałby pan trzy mistrzostwa z rzędu czy półfinał Ligi Europy?
Półfinał Ligi Europy. ?Trzy mistrzostwa z rzędu już mam.