Co dalej z Wisłą? Przepis na klęskę po krakowsku

Pieniądze za rzekome kupno klubu nie trafiły jeszcze na jego konto. Przyszłość jest niewiadomą, trudno powiedzieć, kto będzie wiosną właścicielem i w jakiej lidze zagra Wisła.

Aktualizacja: 30.12.2018 19:59 Publikacja: 30.12.2018 17:51

Kibice i dym, czyli stadion przy ulicy Reymonta

Kibice i dym, czyli stadion przy ulicy Reymonta

Foto: Reporter/ Marek Lasyk

Pamiętam, jak na stadionie Polonii Warszawa pojawił się nieznany nikomu Polak, który mówił, że podczas wojny w Zatoce Perskiej ukrywał w szafie brata emira Kuwejtu. Dzięki temu dorobił się majątku i ma ogromne wpływy na całym świecie. Kocha Polonię, więc z tej miłości zbuduje na Konwiktorskiej stadion z otwieranym dachem, tylko musi mieć zgodę miasta. Na otwarcie koncert da Madonna.

Czytaj także:

Co z przelewem dla Wisły? Vanna Ly zachorował

Ludzie patrzyli w niego jak w obraz, a kilku dziennikarzy napisało o nim bałwochwalcze artykuły. Wtedy na Polonię zadzwonił bodaj Adam Musiał, przestrzegając, że ten sam facet był już w Krakowie, gdzie kochał Wisłę i też obiecywał złote góry, zaprosił dziennikarzy i działaczy na konferencję i wystawny obiad w dobrym hotelu, tylko nie zapłacił rachunku i uciekł przez kuchnię. To wszystko działo się około 20 lat temu. Niewiele się od tamtej pory zmieniło.

Zaczęło się od „Miśka"

Wisła przeszła modelową drogę od chwały do upadku. Latem 1998 roku, na losowaniu rozgrywek pucharowych w Genewie, spotkałem bywałego na europejskich salonach Michała Listkiewicza, doradzającego zagubionym przedstawicielom polskiego klubu. Nie znałem ich, po białych skarpetkach do czarnych pantofli wywnioskowałem, że to delegaci Amiki Wronki. Myliłem się, to byli nowi właściciele Wisły.

Początkowo było ich trzech, ale się pokłócili i rozstali. Jesienią tego samego roku 19-letni krakowski bandyta o pseudonimie „Misiek" podczas meczu pucharowego Wisła – AC Parma trafił nożem rzuconym z trybuny w głowę Dino Baggio. Wisła została wykluczona z rozgrywek europejskich. Z trzech wspólników pozostał jeden: Bogusław Cupiał.

„Misiek" jest na stadionie nadal, fizycznie lub duchem. Ma armię wiernych żołnierzy, stojących za nim murem także wtedy, kiedy siedział w więzieniu za przestępstwa kryminalne i kiedy ścigał go Interpol. To oni, uważający się za sól „Białej Gwiazdy", szkodzą jej najbardziej.

Cupiał, właściciel firmy Tele-Fonika z Myślenic (w jej kable wyposażony jest m.in. stadion Wembley i lotnisko Heathrow w Londynie) był właścicielem Wisły do roku 2016. Wyciągnął ją z długów, zapobiegł upadkowi, wpompował w klub około stu milionów złotych i osiągnął część swoich celów. W ciągu 18 lat jego rządów Wisła zdobyła ośmiokrotnie tytuł mistrza Polski, dwukrotnie puchar, wygrywała z Realem Saragossa, Hajdukiem Split, Schalke 04, toczyła w miarę wyrównane boje z Realem, Barceloną, Interem, Lazio, Panathinaikosem. Sprowadzała najlepszych zawodników i trenerów. Przez pierwszych kilka lat XXI wieku była prawdziwą dumą polskiej piłki. Jedyne marzenie, które się nie spełniło, to awans do Ligi Mistrzów.

Miliony i spalona ziemia

Tyle że Bogusław Cupiał miał lepszą głowę do kabli niż do piłki. Nikomu w klubie nie ufał, podejrzewał, że jest okradany. Często zmieniał więc prezesów, dyrektorów, trenerów. Nie było tam żadnej ciągłości pracy organizacyjnej, szkolenia. Wygrywał ten, kto pierwszy dotarł do jego ucha w Myślenicach. Atmosfera przez te lata była ciężka, pracownicy nawzajem się podejrzewali o donoszenie i tylko sukcesy na boisku zagłuszały niezbyt miły stan faktyczny.

Cupiał pozostawił po sobie spaloną ziemię. Mówił wprost, że bardziej mu się opłaca zawodnika kupić za granicą, niż wyszkolić w Krakowie. A zagraniczni trenerzy przychodzili i odchodzili, większość nie udawała nawet, że łączy ich z klubem coś więcej niż pieniądze.

Cupiał jak każdy właściciel zespołu ligowego w Polsce bał się bandytów, którzy pod klubowymi sztandarami dążyli do zdobycia jak najwięcej władzy. A kibole w Krakowie nie mają zahamowań. To jedyne miasto w Polsce, w którym można zginąć od kibicowskiego noża lub maczety. Cupiał wolał mieć ich po swojej stronie, chyba nie zdając sobie sprawy, że staje się ich zakładnikiem.

Kibole rosną w siłę

Kiedy Jacek Bednarz jako prezes Wisły nie ugiął się przed eskalującymi swe żądania bandytami, którzy odstraszali normalnych kibiców od przychodzenia na mecze, Bogusław Cupiał nie tylko nie stanął przy swoim prezesie, ale praktycznie oddał go bandyterce na żer.

Bednarz był człowiekiem honoru i odszedł z Wisły, odwołany przez radę nadzorczą, która też uznała, że warto poświęcić prezesa, żeby mieć pełny stadion. To działo się w roku 2014. Dwa lata później Cupiał też odszedł, ale to była jego decyzja, a być może wpływ na nią miała córka biznesmena, która dorosła i zaczęła liczyć przekazywane na klub pieniądze.

Kibole, rządzący w Wiśle z tylnego siedzenia, poczuli się swobodniej, kiedy niezwykle dla klubu zasłużony prezes Towarzystwa Sportowego Wisła, a wcześniej wybitny trener żeńskiej koszykówki Ludwik Miętta-Mikołajewicz wynajął im pomieszczenie na treningi sztuk walki. Wpuścił wilki do owczarni. Jako przedstawiciel starej krakowskiej inteligencji miał zapewne dobre intencje. Nie łamał żadnego przepisu i chyba udawał, że nie wie, iż za wynajmującą firmą White Star Power krył się „Misiek". A może wiedział, ale też po ludzku się bał i wolał mieć święty spokój?

Nie każdy ma tyle odwagi co mieszkający w Krakowie reporter TVN Szymon Jadczak, który w magazynie „Superwizjer" odsłonił kulisy funkcjonowania Wisły, sterowanej w praktyce przez bandytów.

Za swoje reportaże Jadczak został nominowany do nagrody Grand Press. Powinien dostać też nagrodę za odwagę. Każdy dziennikarz piszący i mówiący o bezkarnych bandytach na stadionach polskich miast wie, jak bardzo naraża się nie tylko na słowną, ale czasami i fizyczną agresję.

W Krakowie strach wzbudzają zwłaszcza grupy Wisły Sharks i bojówka Cracovii Jude Gang. W starciu z nimi można stracić zdrowie i życie.

Latem 2016 roku funkcję prezesa Wisły SA, a rok później także TS Wisła przyjęła 36-letnia Marzena Sarapata. Nigdy wcześniej nie zarządzała tego rodzaju przedsiębiorstwem, była jedynie kibicem Wisły. Pełniła rolę pełnomocnika „Miśka" w jego procesie przeciw „Gazecie Wyborczej", która nazwała go kibolem. I czy to się pani mecenas podobało, czy nie, przylgnęła do niej opinia obrońcy kiboli spod znaku Sharks. Oni chyba też mieli takie poczucie.

W lutym 2018 roku w plebiscycie „Gazety Krakowskiej" Sarapata została wybrana na „Osobowość Roku" w kategorii samorządność i społeczność lokalna, za wzorcowe działania na rzecz Wisły. Kiedy w grudniu podawała się do dymisji, długi klubu, na czele którego stała, dochodziły do 30 mln złotych.

Inwestor ukrywa twarz

Obecna sytuacja przypomina nieco zamieszanie z lata 2016 r., kiedy Wisłę zadłużoną na 13 mln złotych kupił za milion złotych 30-letni Jakub Meresiński, któremu doradzał były piłkarz Marek Citko. Był właścicielem przez trzy tygodnie. Kiedy się okazało, że ma zarzuty prokuratorskie za wyłudzanie VAT w innej dziedzinie i brakuje mu środków na działalność w Krakowie, szybko zrezygnował, a Citko zerwał z nim kontakty. Nikt wcześniej w klubie wiarygodności Meresińskiego nie sprawdził.

To wszystko świadczy o wyjątkowym amatorstwie osób odpowiedzialnych za działalność klubu. Od tamtej pory zmienili się ludzie, ale nie ich naiwność.

Meresiński, a teraz trójka potencjalnych właścicieli przypominają Stana Tymińskiego i jego czarną teczkę, w której rzekomo miał pieniądze i jakieś nieokreślone dokumenty. Niewiele brakowało, a Dyzma z Peru zostałby prezydentem Polski.

Niewykluczone, że ci trzej panowie mogą działać w imieniu kogoś innego, a kupno klubu w Krakowie da im przyczółek do robienia w mieście innych interesów. Trudno wyobrazić sobie poważnego kambodżańskiego biznesmena, który zainwestuje w klub w Polsce, bo nie ma tu szans na zwrot kosztów i zysk. Ekstraklasa to nie jest Premier League.

Być może ktoś chce kupić klub za 12 milionów, będzie z niego żył za pieniądze z Canal+, a w Krakowie chodził w glorii tego, kto uratował Wisłę. Na takim patencie można żyć i robić inne interesy, z deweloperką na czele. Tyle że poważny inwestor o czystych intencjach nie ukrywa twarzy i nie każe czekać do ostatniej chwili na wpłatę pieniędzy.

Wisła jest jednym z najstarszych i najbardziej utytułowanych klubów w Polsce. Wpakowała się w tarapaty w wyniku działań amatorów, co jest jeszcze jednym dowodem na to, że klub piłkarski to specyficzna firma, nieporównywalna z żadną inną i nie wystarczy dyplom MBA, aby z sukcesem jednego dnia zajmować się sprzedażą piwa, drugiego reklam, a trzeciego piłkarzy.

W polskich klubach jest wielu absolwentów MBA, ale bardzo mało w nich specjalistów od piłki nożnej. Jeśli do braku umiejętności dojdzie pokusa robienia lewych interesów (o co przy transferach nietrudno) lub nadmiernej zażyłości z kibolstwem – katastrofa gotowa.

Prezydent musi walczyć

Czy prezydent Krakowa Jacek Majchrowski też się nie zna? Na wszystkim nie może. Jednak przyjmując w ratuszu trzech nieznanych gości – Francuza z Kambodży, Szweda i trzecioligowego agenta piłkarzy z Polski, uwiarygodnił ich. Wyświadczył im niezasłużony zaszczyt. Po rezygnacji Marzeny Sarapaty ten anonimowy Polak został już p.o. prezesa Wisły Kraków SA. To niezwykłe i kompromitujące.

Majchrowski jednak nie ma wyjścia. Nie jest współwłaścicielem klubu, ale stadionu już tak. Wspomagał Wisłę finansowo i musi walczyć o jej przyszłość nie tylko jako prezydent miasta i człowiek odpowiedzialny za jego finanse. Jeśli Wisła upadnie, co zrobi Kraków ze stadionem w centrum miasta? Będzie stał pusty?

Ewentualny upadek Wisły stanowiłby też problem dla Ekstraklasy SA i Canal+. Jedna drużyna w rozgrywkach mniej to zarazem mniej meczów, transmisji telewizyjnych, dezorganizacja terminarza. PZPN się nie odzywa, bo też niewiele do tej pory robił, aby pomóc klubom w potrzebie. Nie wystarczy powiedzieć, że jeśli kluby są spółkami akcyjnymi, mają swoje rady nadzorcze, to związkowi nic do nich.

Komisja do spraw Licencji Klubowych działa według podręcznika, ale można czasami odnieść wrażenie, że dla jednych klubów jest zbyt surowa, a na inne patrzy przez palce. Zdarza się, że kluby, świadome kłopotów, ukrywają je przed PZPN, mając nadzieje, że jakoś je pokonają. Ale może wpadli w nie, bo nie potrafili zarządzać klubem, więcej wydawali, niż zarabiali?

Wiśle z komisją licencyjną się udało, w życiu może być gorzej. Nawet gdyby oczekiwane od trójki dżentelmenów 12 mln złotych znalazło się na koncie klubu (do ustalonego terminu: piątek, 28 grudnia, godz. 23.59 nie dotarły), problemów to nie rozwiąże. Agonia będzie trwać.

Jacy poważni sponsorzy będą chcieli związać się z klubem, w którym mogą nie mieć rozstrzygającego głosu, bo decyzje zapadają na trybunach? Wisła jest dziś przykładem klasycznym tej choroby i najbardziej głośnym, ale w Polsce niejedynym.

Piłka nożna
Zmarł mistrz świata z Niemiec. Grał w słynnym "meczu na wodzie" z Polską
Piłka nożna
Juventus Turyn szuka trenera. Massimiliano Allegri może stracić pracę
Piłka nożna
Ewa Pajor jak Robert Lewandowski. Polka będzie drugą najdroższą piłkarką świata
Piłka nożna
Barcelona bliska wyeliminowania PSG z Ligi Mistrzów. Wystarczy w rewanżu nie przegrać
Piłka nożna
Wojciech Szczęsny złamał nos i przeszedł operację. Kiedy wróci do gry?