Niewykluczone, że Dean Klafurić nie jest już trenerem mistrza Polski. Piłkarze grali tak, jakby chcieli go zwolnić. A może inaczej nie potrafili, bo zostali źle przygotowani do sezonu? Byli wolni, nie biegali, nie potrafili przeprowadzić ani jednej akcji, zakończonej celnym strzałem na bramkę. Oddali tylko dwa: Inaki Astiz głową po rzucie rożnym i Carlitos z wolnego. Obydwa nie sprawiły bramkarzowi Spartaka najmniejszych problemów.
Dlaczego wszyscy legioniści (z wyjątkiem Arkadiusza Malarza, najlepszego w drużynie w ubiegłym sezonie) grali słabiej niż wiosną? Wszyscy bez wyjątku zawodnicy z pola kompromitowali się brakiem ambicji, niecelnymi podaniami, nieumiejętnością zbudowania akcji.
Legia grała tak beznadziejnie, jak reprezentacja Polski na mundialu. Jest jedna cecha wspólna tych występów. Adam Nawałka uparł się w meczu z Kolumbią, że wystawi trzech obrońców, mimo że wszystkie wcześniejsze próby powinny dać mu do myślenia, jak bardzo jest to ryzykowne.
Klafurić robi wciąż to samo. Tłumaczy, że potrzebuje czasu aż zawodnicy przyzwyczają się do nowego ustawienia, zrozumieją i zaczną realizować nowe obowiązki. Tyle, że wybrał sobie na to nieodpowiedni moment. Przez długie minuty zawodnicy Legii snuli się zagubieni po boisku, nie wiedząc co mają robić. Nowi napastnicy: Carlitos z Wisły Kraków i Jose Kante z Wisły Płock wyszli pierwszy raz w tym sezonie w pierwszej jedenastce i współpracowali ze sobą tak, jak Robert Lewandowski z Arkadiuszem Milikiem w meczu z Senegalem: nie podali sobie piłki.
Gdzieś się zagubił zdolny Sebastian Szymański, Kasper Hamalainen i Miroslav Radović weszli z ławki i nie było ich widać. Domagoj Antolić, Cafu grali w jednakowym tempie, niczego nie zbudowali, wyróżniali się niecelnymi podaniami. Obrońcy w tej sytuacji byli zdani na siebie i trudno się dziwić, że wszyscy trzej: Chris Philipps, Inaki Astiz i Marko Vesović popełniali kardynalne błędy. Trudno mi się zorientować, na jakiej pozycji grał Adam Hlousek.