Czy piłkarze Eusebio Di Francesco są w stanie znów odrobić trzy gole straty – to pytanie zadaje sobie futbolowa Europa. Wspomnienie ćwierćfinałowego pościgu za Barceloną – porażka 1:4 w pierwszym meczu, zwycięstwo 3:0 w drugim i awans – daje nadzieję, że drzwi do finału nie są jeszcze zamknięte. Ale nawet włoska prasa przyznaje, że ta misja obarczona jest dużym ryzykiem.
„Po spotkaniu z Katalończykami nie powinno się używać słowa niemożliwe. Jednak na Stadionie Olimpijskim potrzebny będzie kolejny cud” – pisze „Gazzetta dello Sport”. A „La Repubblica” pyta: „Jak często zdarzają się cuda?”.
Te rozważania nie miałyby sensu, gdyby tydzień temu Roma nie strzeliła na Anfield dwóch bramek. Liverpool prowadził już 5:0, ale po zejściu Mohameda Salaha (dwa gole i dwie asysty) kwadrans przed końcem zwolnił tempo i pozwolił złapać przeciwnikom oddech (trafienia Edina Dżeko i Diego Perottiego z rzutu karnego).
Luigi Garlando z „Gazzetta dello Sport” porównał sytuację Romy do wypadku, w którym wpadasz pod pociąg, ale wychodzisz z niego z zaledwie kilkoma złamaniami. Musisz wówczas mówić o szczęściu.
– Strata dwóch bramek nie zmieniła faktu, że w rewanżu i tak czeka nas wiele pracy. Ale jeśli ktoś chce powiedzieć, że to mój błąd, bo zmieniłem napastnika, nie mam z tym problemu – twierdzi Juergen Klopp. I ostrzega rywali, że jego drużyna to nie Barcelona.