Chyba wszyscy piłkarze przejęli się klęską w Danii. Nikt nie lubi jak go przeciwnik ośmiesza, a potem trzeba jeszcze o sobie czytać same nieprzyjemne rzeczy. To się wcześniej nie zdarzało. Robert Lewandowski prowadził z kolegami indywidualne rozmowy na spacerach, ale pewnie i bez tego rodzaju motywacji każdy wiedział jak ważny jest mecz z Kazachstanem.

Zdobyliśmy trzy zaplanowane wcześniej punkty, kibice znowu wierzą, że przed nami same jasne dni. Szczerze mówiąc zwycięstwo nad ostatnią drużyną w tabeli było obowiązkiem bez żadnego związku z piątkową porażką. O ile w Kopenhadze nie można było wyróżnić żadnego polskiego gracza, o tyle teraz nikt nie zawiódł. 

Kiedy wygrywa się 3:0, to trudno się czepiać. Jednak poza ambicją, jaką wykazali wszyscy piłkarze, przydałoby się jeszcze więcej skuteczności. Kazachowie nie utrudniali nam gry. Nie stanowili zagrożenia dla naszych obrońców i bramkarza, nie tworzyli monolitu w defensywie. Dawali nam grać. A mimo to zmieniona nieco polska linia obrony popełniała błędy, Robert Lewandowski znowu musiał sobie szukać miejsca i nie mógł się doczekać na dobre podanie, a Arkadiusz Milik powinien strzelić więcej niż jedną bramkę. 

Adam Nawałka pierwszy raz znalazł się w sytuacji przegranego i też musiał coś zmienić, a on raczej jest przywiązany do zawodników i koncepcji. W porównaniu ze składem w Kopenhadze dokonał trzech zmian: Artura Jędrzejczyka na lewej obronie zastąpił Maciej Rybus, Jakuba Błaszczykowskiego - Maciej Makuszewski, a Karola Linettego Arkadiusz Milik. To dużo. I trener nie zawiódł się. Każdy z nowych zawodników zagrał dobrze, chociaż zmarnowane sytuacje Milika były irytujące. Makuszewski starał się, ale dopiero wejście Błaszczykowskiego pokazało jak wartością jest on dla reprezentacji. 

Można powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. Polska zwyciężyła, Lewandowski znowu strzelił bramkę (a właściwie dwie, tylko sędziowie - główny i boczny popełnili błąd) i za chwilę wyprzedzi Włodzimierza Lubańskiego, więc na naszych oczach tworzy się historia. Może będzie jeszcze przyjemniej, bo trzy punkty przewagi na konkurentami, na dwie kolejki przed zakończeniem eliminacji to duża przewaga. Wkrótce powinniśmy cieszyć się z awansu na mundial, którego smaku nie zna żaden z polskich reprezentantów. Tylko Łukasz Fabiański, ale on w Niemczech patrzył z ławki rezerwowych jak radzi sobie Artur Boruc.