Rok temu to spotkanie przeszłoby bez echa. Bayern jak zwykle rozdawał karty, Hoffenheim grzęzło w strefie spadkowej. Wszystko się zmieniło, od kiedy drużynę zwaną Wieśniakami przejął Julian Nagelsmann, najmłodszy trener w historii Bundesligi.
Nagelsmann ma 29 lat i wyraźnie nadaje na tych samych falach co piłkarze. Znalazł z nimi wspólny język, przekonał, że są w stanie walczyć z silniejszymi jak równy z równym. Wyciągnął z nich to, czego nie potrafił Huub Stevens.
Być może w ogóle nie doszłoby do sobotniego meczu z Bayernem, gdyby nie kłopoty zdrowotne Holendra. Nagelsmann miał go zastąpić dopiero z początkiem obecnego sezonu, ale na głęboką wodę musiał skoczyć szybciej, niż przypuszczał – już pół roku wcześniej. Pod jego wodzą Hoffenheim wyszło na powierzchnię i obroniło się przed spadkiem. Od maja przegrało tylko jeden mecz (tydzień temu w II rundzie Pucharu Niemiec z FC Koeln) i nieprzypadkowo stoi dziś dumnie na podium Bundesligi, za Bayernem i rewelacyjnym beniaminkiem z Lipska.
Nagelsmann pracę w zawodzie zaczął bardzo wcześnie, jako 20-latek. Wszystko przez kontuzję kolana, której doznał jako obrońca Augsburga. Diagnoza lekarzy nie pozostawiała mu nadziei. Musiał pożegnać się z boiskiem, myślał nawet o porzuceniu futbolu, ale przyjął propozycję Thomasa Tuchela i dołączył do sztabu szkoleniowego Augsburga. Zajmował się tam analizą gry przeciwników.
Talent Nagelsmanna objawił się po raz pierwszy w 2014 roku, kiedy poprowadził do mistrzostwa Niemiec drużynę Hoffenheim do lat 19. W Niemczech nazywano go już wówczas „Baby-Mourinho” (taki przydomek nadał mu bramkarz Wieśniaków Tim Wiese), bo równie wcześnie jak Portugalczyk stawiał pierwsze kroki w zawodzie. Podejście do piłki ma jednak zupełnie inne, bliższa jest mu filozofia Pepa Guardioli i Arsene’a Wengera.